Utrzymanie w Polsce wieku emerytalnego na obecnym poziomie na dłuższą metę nie będzie możliwe – ekonomiści i demografowie nie mają co do tego wątpliwości. Ale sytuacja może się okazać jeszcze poważniejsza. Może nie być w ogóle mowy o żadnym wieku emerytalnym, a przynajmniej w obecnym jego znaczeniu.
Wizja, że pieniądze z ZUS zastępują zarobki, a senior spędza czas, podróżując po świecie, opiekując się wnukami lub choćby siedząc przed telewizorem, odejdzie w zapomnienie, bo będzie dostępna tylko dla nielicznych. Na zakończenie pracy po sześćdziesiątce będzie stać bogatych albo nielicznych oszczędzających przez całe życie. Dla pozostałych wypłata z ZUS zamieni się w dodatkowy dochód, zaś kontynuowanie pracy będzie niezbędne – dla jednych, aby opłacić rachunki, dla innych – aby nie obniżać poziomu życia.

Worktirement

Choć idea „odpoczynku na starość” wydaje się stara jak świat, w rzeczywistości jest nowa. Przez wieki ludzie pracowali, dopóki pozwalały im na to siły, a potem, dopóki żyli, opiekowali się wnukami. Gdy choroby przykuwały ich do łóżek, byli zdani na łaskę członków rodziny. A z tym różnie bywało. Gdy kanclerz Otto von Bismarck tworzył w 1883 r. w Niemczech ubezpieczenie emerytalne, dla osób niezamożnych możliwość uzyskiwania stałego dochodu na starość była wielką rewolucją. Jednak to, co dziś nazywamy wiekiem emerytalnym, ustanowiono wówczas na 70 lat.
Reklama
W międzywojennej Polsce wiek emerytalny wynosił tyle, ile obecnie, ale wtedy długość życia była zdecydowanie krótsza. Po wojnie wiele grup zawodowych otrzymało przywileje, a jednocześnie cały czas rosła średnia długość życia. Początkowe proporcje osób finansujących system emerytalny i pobierających wypłaty były korzystne, ale od jakiegoś czasu we wszystkich krajach rozwiniętych ulegają one zachwianiu. Większość państw ogranicza więc prawo do emerytury w najprostszy sposób – podwyższa wiek, w którym można ją otrzymać. Tak zrobiły chociażby Niemcy i Wielka Brytania, w których granica ta zbliża się do 70 lat, a Szwecja zapowiada, że dojdzie nawet do 75 lat. To może jednak nie wystarczyć, bo Europa się starzeje.
Koniecznością będzie praca po osiągnięciu wieku emerytalnego. I nie będzie to dorabianie, lecz zarabianie. To zjawisko nasila się w USA, gdzie zyskało nawet nazwę – worktirement (połączenie „work” – praca i „retirement” – emerytura). Coraz więcej Amerykanów po 65. roku życia pracuje – obecnie to prawie jedna na cztery osoby, a Bureau of Labor Statistics prognozuje, że odesetek ten będzie się zwiększać. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, ale, jak dowodzą badania, głównym powodem są pieniądze – nawet dla dwóch trzecich pracujących seniorów. Otrzymywane świadczenia nie wystarczają im na pokrycie potrzeb, choć otrzymują je nie tylko z publicznego filaru (odpowiednika ZUS), lecz także z prywatnego. Pierwszy to system repartycyjny – finansowany jest z wpłat pracujących, a obliczany z osiąganego wynagrodzenia. Pełną emeryturę można z niego otrzymać po ukończeniu 67. roku życia. Istnieje również zróżnicowany filar prywatny, gdzie najbardziej popularny jest program 401(k), w którym oszczędza pracownik, a dopłaca do niego pracodawca. Środki z tego programu mogą być inwestowane, np. w akcje.
Skąd więc trudna sytuacja amerykańskich seniorów? Przede wszystkim z tego powodu, że rosną koszty życia, choćby wysokość czynszów, szczególnie na obszarach, które ulegają intensywnej gentryfikacji. Do tego oszczędności z 401(k) straciły na wartości w wyniku ostatniego kryzysu, a poza tym nie zawsze używane są do celu, na jaki zostały przeznaczone – niektórzy finansują z tego programu np. edukację dzieci, której koszt dramatycznie wzrasta. Wielu Amerykanów nie ma więc wyboru, jak tylko pracować dalej, często poniżej kwalifikacji z powodu dyskryminacji ze względu na wiek.