Przygotowywana w pośpiechu Baza Danych o Odpadach ledwo ruszyła, a już rząd chce złagodzić jej restrykcyjne wymogi. Szykuje zmiany, które zwolnią część firm z nowych obowiązków
To kluczowa informacja dla ponad 1,5 mln przedsiębiorców, którzy dziś, w przeważającej większości, nie są przygotowani technicznie i organizacyjnie do raportowania o wytwarzanych odpadach w czasie rzeczywistym, jak wkrótce będą wymagać tego przepisy. Wielu z nich nie wie nawet, że od stycznia będzie musiało się logować i ewidencjonować każdy kilogram produkowanych odpadów w centralnym systemie informatycznym, czyli Bazie Danych o Odpadach (BDO). W przeciwnym razie grozi im kara od 5 tys. do 1 mln zł.
Wczoraj BDO oficjalnie wystartowała, co oznacza koniec pilotażu i fazy testów. Od stycznia korzystanie z BDO będzie już obowiązkowe. W bazie wciąż widnieje jednak niespełna połowa przedsiębiorców z szeroko rozumianej branży odpadowej (mowa o ok. 300 tys. firm). A to i tak niewielki procent wszystkich podmiotów na rynku, które w świetle obecnych przepisów również muszą być zarejestrowane, chociaż wytwarzają marginalne ilości śmieci.
Mowa tu np. o zakładach fryzjerskich, warsztatach samochodowych czy kancelariach prawnych, które w przeważającej większości przekroczyłyby dopuszczalne limity wytwarzanych odpadów. Zwłaszcza że są one śmiesznie niskie, bo wynoszą np. dla sprzętu elektronicznego, żarówek czy tonerów – do 5 kg rocznie. Innymi słowy, każde biuro, które chciałoby się pozbyć szwankującej drukarki czy komputera, musiałoby już zarejestrować się w systemie.

Ukłon w stronę najmniejszych

Reklama
Wygląda jednak na to, że rząd poluzuje te przepisy i podwyższy limity, dzięki czemu mniej firm będzie miało obowiązek prowadzić ewidencję w BDO. Tak wynika z opublikowanego w sobotę projektu nowelizacji kluczowego rozporządzenia w sprawie rodzajów odpadów i ilości odpadów, dla których nie ma obowiązku prowadzenia ewidencji odpadów (Dz.U. z 2015 r. poz. 1431). W przypadku większości rodzajów śmieci limit został zwiększony dwukrotnie, a dla baterii, akumulatorów i zużytych urządzeń od czterech do dziesięciu razy.
„Oczekiwanym efektem jest zmniejszenie obciążeń administracyjnych dla małych podmiotów gospodarczych” – czytamy w uzasadnieniu projektu. – To urealnienie nazbyt ambitnych planów ministerstwa. Tylko szkoda, że refleksja przyszła tak późno – twierdzi z kolei przedstawiciel branży. I zwraca uwagę, że na konsultacje przewidziano zaledwie trzy dni, a na dostosowanie się do nowych reguł gry pozostaną niespełna dwa tygodnie.
Dziś zwolnionych z obowiązku ewidencjonowania w BDO jest 14 rodzajów odpadów. Po zmianach byłoby ich 33. Kluczowe dla wielu podmiotów będzie włączenie do katalogu wyjątków odpadów opakowaniowych: z papieru i tektury, tworzyw sztucznych, drewna, szkła, tekstyliów, oraz opakowań wielomateriałowych. Jak wyjaśnia resort, często powstają one w niewielkich ilościach w małych punktach usługowych, handlowych czy biurach. Trzeba będzie je raportować dopiero po przekroczeniu limitu od 200 kg do 1 tony, zależnie od materiału.
Łagodniej potraktowane zostaną również punkty prowadzące handel detaliczny. Na „zwolnioną listę” trafią produkty spożywcze przeterminowane lub nieprzydatne do spożycia, np. pakowane produkty z mleka, wędlin, warzyw. Dozwolone będzie wyrzucanie do 100 kg rocznie.
Na ulgę mogą też liczyć małe firmy budowlano-remontowe. Będą one mogły wytworzyć w ciągu roku do 10 ton (a nie do 5 ton jak obecnie) zmieszanych odpadów z betonu, gruzu ceglanego, materiałów ceramicznych i elementów wyposażenia. To chociażby usunięte tynki, tapety i okleiny.

Doraźne łatanie dziur?

Branża jest podzielona, czy takie rozszerzenie katalogu wyjątków to dobry pomysł. Część przekonuje, że rząd wykazał tu zdrowy rozsądek i temperuje swoje pierwotne, zbyt ambitne oczekiwania względem BDO, dzięki czemu oszczędzimy najmniejszym firmom problemów, nie hamując od razu całego systemu.
– Może to i krok w dobrą stronę, ale jest ryzyko, że kolejne zmiany wprowadzane „za pięć dwunasta”, zamiast uporządkować sytuację, wprowadzą tylko większy zamęt – mówi Adam Musiała, były dyrektor Biura Zarządzania Odpadami Komunalnymi w Urzędzie Miasta Bydgoszczy, a obecnie prezes zarządu Sanitrans. Dodaje, że dziś przedsiębiorcy już w ogóle nie orientują się, co się dzieje, a wielu z nich nawet nie złożyło wniosków o numer BDO. – Z kolei ci, którzy to ostatnio zrobili, wciąż czekają, bo urzędy marszałkowskie nie są w stanie wszystkich wniosków przerobić – mówi ekspert.
Wielu obawia się jednak, że zamiast uszczelnienia systemu będziemy mieli jego poluzowanie, które nieuczciwi gracze na rynku będą mogli wykorzystać, by nielegalnie pozbywać się śmieci.
– Część odpadów ujętych w wykazie, wytworzonych przez przedsiębiorców, może skutecznie „udawać” odpady komunalne, których z założenia nie trzeba ewidencjonować w BDO. Przy obecnym bałaganie wokół nieruchomości niezamieszkanych może się to skończyć tak, że jeszcze więcej odpadów będzie podrzucanych do systemu gminnego, by nie kłopotać się z ich ewidencjonowaniem – przekonuje Andrzej Gawłowski, ekspert gospodarki komunalnej.

Szansa na taktyczne wycofanie

Nie jest tajemnicą, że BDO rodziła się w bólach. To skomplikowany i unikatowy instrument, który – jak wielu przekonuje – może zdecydowanie poprawić sytuację na rynku. Sęk w tym, że czasu na jego przygotowanie, przy zaplanowanym poziomie zaawansowania, było jak na lekarstwo. W efekcie szkolenia dla przedsiębiorców i urzędników zaczęły się późno, a na jaw szybko wyszła cała seria prozaicznych problemów z obsługą systemu.
Jednocześnie rząd od początku wykazywał dużą determinację, by wywiązać się z ustalonego terminu. Konsekwentnie dementowano wszelkie informacje, jakoby system miał wystartować z opóźnieniem. Jak udało się nam ustalić, nastroje rządzących nie są jednak zbyt optymistyczne. – Rząd zapędził się w kozi róg, bo termin wejścia w życie BDO określa ustawa o odpadach, której przy obecnym układzie sił w Senacie nie uda się znowelizować przed nowym rokiem. Jednocześnie coraz trudniej ukryć, że system nie działa, jak powinien – słyszymy nieoficjalnie od osób zaangażowanych we wdrażanie BDO.
Nieoczekiwane koło ratunkowe rzucili w zeszłym tygodniu posłowie klubu poselskiego Koalicja Polska – PSL KUKIZ’15, którzy złożyli w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o odpadach, który przesuwa termin wejścia w życie przepisów o rok. Jak przekonują projektodawcy, wydłużenie vacatio legis jest dziś niezbędne, by przedsiębiorcy zdążyli się przygotować i przeszkolić z nowego systemu.
Pod tym postulatem podpisuje się wielu ekspertów i przedsiębiorców. – Przesunięcie o kilka miesięcy zwiększyłoby szanse na integrację systemu z dotychczas używanymi aplikacjami lub programami do ewidencji odpadów. Dzięki temu firmy nadal mogłyby korzystać z wielu dodatkowych funkcjonalności, których akurat nie ma w BDO, bo nie są wymagane przepisami prawa, ale ułatwiają funkcjonowanie przedsiębiorstw i pozwalają np. generować raporty czy karty ewidencji odpadów – wskazuje Konfederacja Lewiatan.
Szanse, że rządzący zaaprobują poselski projekt, są jednak znikome. Zwłaszcza teraz, gdy Ministerstwo Klimatu przedstawiło własną propozycję rozwiązania problemu, czyli wyłączenie części najmniejszych przedsiębiorców. Niewykluczone jednak, że czekać nas będą kolejne zwroty akcji – na środę wieczór zaplanowano posiedzenie sejmowej komisji ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa, a na nim „rozpatrzenie informacji na temat stanu przygotowań administracji publicznej i sfery gospodarczej do funkcjonowania BDO”. ©℗