Mieszkańcom Waszyngtonu nie przysługują pełne prawa wyborcze. Dystrykt Kolumbii nie jest stanem i nie ma swoich senatorów, zmiany tego domaga się lokalna społeczność. "Płacimy podatki, dlaczego nie jesteśmy reprezentowani we władzach?" – pytają Waszyngtończycy..

W konstytucji USA z XVIII wieku zapisano, że w Kongresie mogą zasiadać jedynie reprezentanci "wybrani przez ludność poszczególnych stanów". W związku z tym liczący ok. 700 tys. mieszkańców Dystrykt Kolumbii - jako terytorium funkcjonujące niezależnie od administracji stanowych - nie ma w Senacie żadnego przedstawiciela, a w Izbie Reprezentantów dysponuje jedynie delegatem bez prawa głosu.

To bezprecedensowy przypadek płacenia podatków przez obywateli i nieposiadania przez nich reprezentacji we władzach - przyznaje PAP Bo Shuff, dyrektor wykonawczy organizacji pozarządowej DC Vote. Wskazuje na trzy powody takiej sytuacji: historię, sprzeciw polityczny Partii Republikańskiej oraz brak wiedzy Amerykanów o prawnym statusie swojej stolicy.W zamiarze ojców założycieli USA stolica miała być terytorium niezależnym od władz stanowych. Jako siedzibę rządu Stanów Zjednoczonych wybrano słabo zaludnione i bagniste tereny nad rzeką Potomak, wydzielono je z terytorium dwóch stanów - Maryland oraz Wirginii. W związku z tym mieszkańcy tego obszaru stracili prawo do posiadania własnych przedstawicieli w Kongresie.

Konstytucja USA stanowi, że Kongres ma prawo "sprawować na zasadach wyłączności i bez żadnych ograniczeń władzę ustawodawczą w okręgu". W 1973 roku część kompetencji parlamentu przekazano jednak lokalnemu samorządowi. Dwanaście lat wcześniej wprowadzono poprawkę do konstytucji przyznającą Dystryktowi Kolumbii trzech elektorów wybierających prezydenta USA.

Lokalne organizacje w Waszyngtonie stoją na stanowisku, że ograniczenie praw wyborczych nie było intencją ojców założycieli. Argumentują, że obecne prawo to relikt, który należy zmienić. "Niektórzy nie widzą, że ludzie tu (w Waszyngtonie) normalnie żyją, pracują, płacą podatki" - mówi Shuff.

Reklama

Jego organizacja nie proponuje całkowitego pozbycia się dystryktu federalnego. DC Vote postuluje, by jego terytorium ograniczyć do ścisłego centrum Waszyngtonu, obszaru wokół Białego Domu i Kongresu. Pozostała część obecnego Dystryktu Kolumbii stałaby się 51. stanem USA i uzyskałaby dwóch senatorów i proporcjonalną do ludności liczbę parlamentarzystów w Izbie Reprezentantów.

Shuff podkreśla, że postulat DC Vote "wciąż zachowuje stolicę dla całego narodu" i jest zgodny z amerykańską konstytucją. Stołeczny dystrykt obejmowałby budynki rządowe i "wszystko to, co widzi się na pocztówkach", a gdzie "nikt nie mieszka".

DC Vote, powołując się na dokumenty ministerstwa sprawiedliwości, argumentuje, że do takiego kroku nie jest konieczna konstytucyjna poprawka, a wystarczy jedynie decyzja parlamentu USA, do którego należy zwierzchnictwo nad okręgiem federalnym. "Nie jest jasne czy jest konieczny podpis prezydenta" - zauważa Shuff, podkreślając, że zwyczajowo przywódca USA zatwierdzał takie dokumenty, ale w prawie nie jest to przewidziane wprost.

W związku z przewagą w Senacie Republikanów taka zmiana jest jednak obecnie mało prawdopodobna. Dwóch dodatkowych senatorów z Waszyngtonu - bo tyle ma zagwarantowany każdy stan USA - byłoby sporym politycznym wsparciem dla Partii Demokratycznej. Dystrykt Kolumbii w przytłaczającej większości opowiada się za Demokratami - w wyborach prezydenckich w 2016 roku Donald Trump z Republikanów otrzymał tu jedynie nieco ponad 4 proc. głosów.

Przedstawiciele Partii Republikańskiej argumentują, że utworzenie z Waszyngtonu nowego stanu byłoby nie tylko sprzeczne z konstytucją i wizją ojców założycieli, ale i niebezpiecznym precedensem przyznania senatorów pojedynczemu miastu. Wskazują też na problem korupcji w lokalnych władzach.

"Nie mamy wsparcia dwóch partii" - przyznaje Shuff. Jednocześnie zastrzega, że największą przeszkodą jest to, że "ludzie nie wiedzą o problemie", co potwierdzają ogólnoamerykańskie badania opinii publicznej. Od lat lokalne organizacje nie tylko przedstawiają nowe propozycje prawne, ale i próbują nagłośnić temat. W 2000 roku w ramach protestu jedna z elektorek z Dystryktu Kolumbii odmówiła oddania głosu w wyborach prezydenckich.

W 2016 roku w referendum zagłosowali za to mieszkańcy Waszyngtonu. Przy rekordowej frekwencji opowiedzieli się w 85,7 proc. za utworzeniem nowego stanu.

"Zakończyć opodatkowanie bez przedstawicielstwa" – to napis na tablicach rejestracyjnych większości samochodów w stolicy USA. Sfrustrowani Waszyngtończycy nawiązują w ten sposób do historycznej "herbatki bostońskiej" z 1773 roku. Pod hasłem "Żadnych podatków bez reprezentacji" zatopiono wtedy opodatkowane na rzecz Wielkiej Brytanii ładunki herbaty. Okazało się to pierwszym epizodem wojny o niepodległość USA.

Stany Zjednoczone są "niestety jedynym państwem na świecie" - pisze na swoim portalu DC Vote - które "pozbawia praw obywatelskich obywateli mieszkających w stolicy kraju". I to mimo tego - jak głoszą plakaty przed biurem burmistrz - że płacą oni miliardy w podatkach federalnych, tysiące z nich jest w amerykańskiej armii, a miasto zamieszkuje więcej osób niż stany Wyoming czy Vermont.

Nie mogą oni liczyć na poparcie swojej kwestii ze strony gospodarza w Białym Domu. Na tablicach rejestracyjnych limuzyn Trumpa - jak informują w sobotę media - nie widnieją już wprowadzone przez jego poprzednika Baracka Obamę motta "zakończyć opodatkowanie bez przedstawicielstwa".

Decyzja ta nie powinna jednak złamać determinacji tych Waszyngtończyków, którzy w swoich ogródkach mają flagi USA z 51, a nie 50 gwiazdami, z których każda reprezentuje jeden stan.

>>> Polecamy: Budżet Pentagonu na 2020 rok jest rekordowy. Wpisano sankcje ws. Nord Stream 2