W pożarach buszu i lasów w Australii zginęło już co najmniej 17 osób. Z najbardziej dotkniętej przez żywioł Nowej Południowej Walii trwa ewakuacja ludności, w południowo-wschodniej części stanu spłonęło 1 300 domów.

Skuteczną walkę z ogniem utrudniają wichury towarzyszące pożarom i temperatura przekraczająca 40 stopni Celsjusza.

"Absolutne pierwszeństwo w naszym kraju ma dziś walka z ogniem i ewakuacja ludności w bezpieczne miejsca" - oświadczył w czwartek premier Australii Scott Morrison.

W nadmorskiej miejscowości Mallacoota w stanie Wiktoria na przygotowywaną w pośpiechu przez władze ewakuację oczekuje około 1 tys. stałych mieszkańców i 3 tys. turystów. W piątek mają oni zostać przewiezieni w bezpieczne miejsca. Ma to być pierwsza z wielkich ewakuacji z najbardziej zagrożonych pożarami rejonów Australii.

W czwartek ze względu na silne wichury ewakuowano z Mallacooty jedynie ciężko poparzonych i rannych. Na kilku drogach prowadzących z miasteczka, na których wznowiono ruch, panowały nadal bardzo trudne warunki - widzialność ograniczał gęsty dym.

Reklama

Władze nowej Południowej Walii, gdzie spłonęło już 3,6 mln lasów - na ten stan przypada 70 proc. szkód wyrządzonych przez ogień - zarządziły także ewakuację Parku Narodowego Kościuszki. Powodem było zagrożenie, jakie stanowi dla parku ogień, który pochłonął już w okolicy 130 tys. ha buszu i upraw rolniczych.

Nie udaje się wciąż opanować pożarów pochłaniających duże obszary buszu wokół stolicy kraju, Canberry, oraz terytorium Tasmanii, wyspiarskiego stanu, gdzie walka z pożarami trwa wokół jego stolicy, miasta Hobart.

>>> Czytaj też: Energetyczna rewolucja: czeka nas katastrofa czy świetlana przyszłość?