Jeśli oficjalne statystyki co do liczby prawicowych ekstremistów w Niemczech są trafne, to można już zacząć panikować – pisze w opinii Andreas Kluth, felietonista agencji Bloomberg.

Niemieccy eksperci i politycy mają nowe ulubione zdanie: „Należy opierać się na początku”. Pochodzi ono z Owidiusza, który ostrzegał że „za późno na lekarstwo, gdy zło nabiera siły wskutek zwłoki”. O ile jednak Owidiusz miał na myśli niebezpieczeństwa miłości, o tyle Niemcy ostrzegają przed nienawiścią. Prawdopodobnie bardziej niż ktokolwiek inny, obawiają się wzrostu popularności skrajnie prawicowego ekstremizmu, w tym neonazizmu.

W ojczyźnie prawdziwego nazizmu zawsze trudno jest określić, czy ludzie podchodzą do tego tematu zbyt histerycznie czy może wręcz przeciwnie - naiwnie go umniejszają. W końcu wzrost intensywności mowy nienawiści, antysemityzmu i przemocy na tle rasistowskim jest trendem, który pojawia się na całym Zachodzie, od Wielkiej Brytanii po Nową Zelandię i USA. Ale z oczywistych powodów ten sam fenomen wybrzmiewa zupełnie inaczej w Niemczech.

I tak też było, kiedy jakiś czas temu zamachowiec próbował włamać się do synagogi w Niemczech, aby dokonać tam rzezi (co prawda udało się zapobiec jego wtargnięciu do budynku, ale zdążył zamordować dwie osoby). Albo kiedy prezydent Niemiec musiał wezwać Niemców do tego, aby Żydzi mogli się czuć nad Renem bezpiecznie i mogli nosić jarmułki w przestrzeni publicznej. Albo wtedy, gdy związany ze skrajną prawicą snajper dokonał zamachu na proimigranckiego polityka Waltera Luebckego, gdy ten siedział na ganku.

Morderstwo to przypomniało Niemcom historię Walthera Rathenaua, żydowskiego liberała, pełniącego wówczas funkcję niemieckiego ministra spraw zagranicznych, który został zamordowany przez prawicowych zamachowców w 1922 roku. Wtedy, tak jak dziś, ówczesna opinia publiczna była zszokowana takim wydarzeniem. Ale zaledwie 11 lat później naziści przejęli władzę. Stąd dzisiejsza popularność zdania, aby opierać się na początku.

Reklama

Optymiści uważają, że właśnie taka wzmożona czujność czyni z Niemiec kraj o wiele bardziej uodporniony na prawicowego wirusa, na wzór ciała, które przeszło chorobę i dzięki temu wyrobiło sobie odporność. Pesymiści odpowiadają, że to ciało jednak nie jest już takie odporne, skoro przedstawiciele grup neonazistowskich byli w stanie zamordować 10 osób obcego pochodzenia w przeciągu 7 lat.

Podstawowe pytanie brzmi, ile osób w Niemczech rzeczywiście jest prawicowymi ekstremistami. Jeśli oficjalne statystyki są trafne, to można już zacząć panikować. W grudniu liczba prawicowych ekstremistów wzrosła trzykrotnie do poziomu 32 tys. Tak duży wzrost wynikał częściowo z nowych definicji. Rząd zalicza do nich niektórych z 8 tys. członków dwóch radykalnych skrzydeł Alternatywy dla Niemiec (AfD) – partii politycznej, która najczęściej jest określana mianem „populistycznej” oraz tworzy największą grupę opozycyjną w niemieckim parlamencie.

Czy taka klasyfikacja jest sprawiedliwa? Wielu sympatyków AfD oraz obserwatorów uśmiecha się na taką sugestię. Tak, AfD jest partią antyimigrancką i antyelitystyczną, ale pewnie nie bardziej niż inne populistyczne partie w Europie. Poza tym, jak twierdzą sympatycy AfD, wielu zwolenników Alternatywy dla Niemiec głosowało na nią, aby wyrazić swój sprzeciw wobec starego establishmentu.

Manfred Guellner z zajmującego się sondażami instytutu Forsa uważa, że zwolennicy AfD mają tendencję do ksenofobii, postaw antydemokratycznych oraz są najwyraźniej podatni na antysemityzm i kult wodza. Rzeczywiście, ich poglądy są analogiczne do tych, które w 1994 roku wyrażali zwolennicy partii neonazistowskich (AfD została założona zaledwie w 2013 roku).

Następne pytanie brzmi, jak wiele osób o skrajnie prawicowych poglądach jest gotowych do stosowania przemocy. Rządowe statystyki pokazują niewielki wzrost do poziomu 13 tys. osób. Liczba ta sprawia, że należałoby traktować tak jak poważne zagrożenie, podobnie jak islamski terroryzm lub terroryzm każdego innego rodzaju.
Jeszcze bardziej wrażliwe pytanie dotyczy tego, ilu skrajnie prawicowych ekstremistów należy do policji lub służb bezpieczeństwa. Urzędnicy twierdzą, że przeważająca część pracowników organów ścigania to wiarygodni obrońcy powojennej konstytucji Niemiec (a zatem antynazistowskiej w swojej wymowie). Jednocześnie ci sami urzędnicy przyznają, że kariera w służbach bezpieczeństwa czasami może przyciągać ludzi o tendencjach autorytarnych. Dlatego też urzędnicy ci obiecują, że teraz będą się baczniej przyglądać tej sprawie. Aby tak zrobić, trzeba przywiązywać większą uwagę do prawicowych ekstremistów (w przeciwieństwie do innych). Minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer ma zatrudnić w tym celu dodatkowo 600 ekspertów w różnych służbach.

Pytanie nawiązujące do Owidiusza, na które nie sposób udzielić dziś odpowiedzi, dotyczy tego, czy choroba jest dopiero na początku, czy już przybrała na sile. Tak jak w innych krajach, dyskurs publiczny w Niemiecech uległ zaostrzeniu. Uważa się również, że większa przemoc werbalna jest przyczyną większej liczby przypadków przemocy fizycznej.

Wielu niemieckich polityków otrzymywało groźby śmierci, w tym, Sawsan Hebli, socjaldemokrata o palestyńskich korzeniach czy Cem Oezdemir, członek partii Zielonych o tureckim pochodzeniu.

Obaj odważnie poprzysięgli, że będą działać w polityce tak, jak robili to wcześniej. Zasługują na solidarność od nas wszystkich. Pokażmy, że opanowaliśmy jedną z lekcji niemieckiej historii - musimy teraz mówić głośno, bo gdy przyjdą po nas, nie będzie nikogo, kto stanie w naszej obronie.

>>> Czytaj też: Niemcy przegrały walkę o przyszłość? Kraj jest pogrążony w samozadowoleniu, a wymaga pilnych inwestycji