Jeżeli niemieckie służby działające wewnątrz kraju (Urząd Ochrony Konstytucji, Służba Kontrwywiadu Wojskowego) chcą komuś założyć podsłuch, to każdorazowo muszą uzyskać zgodę specjalnej komisji Bundestagu - G10. Dodatkowo decyzja musi być zatwierdzona przez MSW. Gwarantuje to Niemcom art. 10 ich konstytucji dotyczący m.in. tajemnicy korespondencji.

Działającej poza granicami Niemiec Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) nie obowiązują właściwie takie ograniczenia i ma ona wolną rękę.

Autorzy skargi, wśród których jest m.in. organizacja Reporterzy bez Granic i sześciu dziennikarzy zagranicznych, domagają się, by BND nie mogła nikogo podsłuchiwać, jeśli nie istnieje wobec tej osoby żadne konkretne podejrzenie. Chodzi więc de facto o rozciągnięcie obowiązywania art. 10 ustawy zasadniczej również na obywateli innych państw.

"Za długo dawaliśmy wiarę ogólnikowym i niesprawdzalnym zapewnieniom tajnych służb. Inwigilacja telekomunikacyjna powinna zawsze być wyjątkiem" - oznajmił we wtorek Ulf Buermeyer, szef berlińskiego Stowarzyszenia na rzecz Praw Wolnościowych, które koordynuje całą inicjatywę od strony prawnej.

Reklama

Z kolei szef oddziału RSF w Niemczech Christian Mihr zwrócił uwagę, że niemieccy dziennikarze pracujący za granicą siłą rzeczy kontaktują się z osobami, które mogą być podsłuchiwane. "Wtedy również oni (niemieccy dziennikarze) trafiają do akt wywiadu" - przekonuje.

Tymczasem były szef BND Gerhard Schindler nie zostawia suchej nitki na pomyśle ograniczenia uprawnień tajnej służby.

"Ojcowie niemieckiej ustawy zasadniczej przewracaliby się w grobie, gdyby wiedzieli, że komunikacja między talibami, którzy atakują żołnierzy Bundeswehry w Afganistanie, ma być chroniona przez artykuł 10. Albo że syryjski terrorysta z Państwa Islamskiego, który otrzyma rozkaz ścięcia zakładników przez telefon komórkowy, powinien być chroniony na mocy tego artykułu" - oznajmił.

Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)