Sędziowie nie wiedzą, w jaki sposób przeprowadzać test, który ma dać odpowiedź na pytanie, kiedy mamy do czynienia z sądem niezawisłym.
ikona lupy />
DGP
Uzasadniając ustnie zeszłotygodniową uchwałę trzech połączonych izb Sądu Najwyższego, Włodzimierz Wróbel, sędzia sprawozdawca, podkreślał, że nie każdy sąd, w którym zasiadał sędzia wskazany przez obecną Krajową Radę Sądownictwa, z automatu jest sądem nieprawidłowo obsadzonym. Takie niebezpieczeństwo oczywiście istnieje i jest bardzo poważne, ale, aby być tego pewnym, najpierw należy przeprowadzić odpowiednie badanie. Jak podkreślał sędzia Wróbel, takie badanie to nic nowego.
– To test, którego na co dzień dokonują sądy od lat, nie tylko w Polsce, ale również w innych krajach – podkreślał sędzia sprawozdawca.
Jak wynika z naszych rozmów z sędziami, przeprowadzenie takiego testu w praktyce może okazać się problematyczne. Przynajmniej na samym początku.
Reklama
– Nie wiadomo, jakie dokumenty badać, jakie fakty sprawdzać w celu stwierdzenia, że akurat w tej danej sprawie to, że sędzia przeszedł procedurę konkursową przed KRS, spowodowało, że sąd z jego udziałem nie był sądem bezstronnym. Czy wystarczy zbadać dokumentację dotyczącą konkursu, w którym startował ten konkretny sędzia i którą dysponuje prezes danego sądu? Zapoznać się z opiniami na temat sędziego wystawionymi przez wizytatora czy kolegium sądu? A może należałoby zwrócić się po dodatkowe informacje do KRS? – zastanawia się Marek Celej, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie. Jak dodaje, dyskusje na ten temat toczą się w jego sądzie od zeszłego tygodnia.

Skąd dokumenty

Oczywiście problem ten będzie najbardziej widoczny w tych sądach, w których orzekają już sędziowie wskazani przez obecną KRS. Takim sądem jest SO we Wrocławiu, w którym takich osób jest aż 17, oraz SA we Wrocławiu, gdzie orzeka ich pięć.
– Większość tych sędziów była jednak opiniowana zarówno przez wizytatorów, jak i zgromadzenie ogólne sędziów oraz kolegium sądu. I te opinie były tak dobre, że nie ma wątpliwości, że osoby te otrzymałyby nominacje także wówczas, gdyby konkursy przeprowadzała prawidłowo wyłoniona KRS – mówi Katarzyna Wręczycka z SO we Wrocławiu.
Dlatego też jej zdaniem tych 13 sędziów wrocławskiego sądu okręgowego z pewnością przeszłoby test, o którym mówił sędzia Wróbel.
– Ich kwalifikacje są wysokie i nie ma wątpliwości co do ich bezstronności – zapewnia sędzia Wręczycka.
Pozostaje jednak pytanie, co z pozostałą czwórką, która brała udział w konkursach w późniejszym terminie. Osoby te bowiem nie były opiniowane przez samorząd sędziowski, gdyż w marcu zeszłego roku zgromadzenie ogólne sędziów okręgu wrocławskiego zdecydowało, że nie będzie brać udziału w procedurze prowadzonej przez KRS, a tym samym nie będzie już opiniować kandydatów chcących otrzymać stanowisko sędziego SO we Wrocławiu.
– Powstaje więc pytanie, czym posiłkować się, jakimi dokumentami, badając kwalifikacje i bezstronność takich osób – zastanawia się Katarzyna Wręczycka.
Z kolei sędzia Celej ma wątpliwości, czy badając jeszcze raz procedurę konkursową, sąd nie stawałby się czymś w rodzaju KRS-bis. A przecież Trybunał Konstytucyjny już stwierdził, że badanie i ocena kandydatów na sędziów należy tylko i wyłącznie do kompetencji rady (sygn. akt Kpt 1/08).
Poza tym sędzia Celej wyraża obawy co do tego, czy byłaby w ogóle szansa na otrzymanie od KRS jakichś dodatkowych informacji o przebiegu procedury konkursowej.
– Biorąc pod uwagę to, co się stało po tym, jak sędzia Juszczyszyn zwrócił się do Kancelarii Sejmu o udostępnienie list poparcia członków KRS, można mieć co do tego poważne wątpliwości – zauważa warszawski sędzia.
Przypomnijmy, olsztyński sędzia Paweł Juszczyszyn wydał postanowienie zobowiązujące Kancelarię Sejmu do okazania list zawierających podpisy sędziów, którzy udzielili poparcia osobom startującym do KRS. Chciał bowiem sprawdzić, czy jeden z członków rady, a konkretnie sędzia Maciej Nawacki, miał tyle podpisów, ile wymaga prawo. Juszczyszyn listu na razie nie zobaczył i w związku z tym nałożył na szefową KS grzywnę w wysokości 6 tys. zł.

Rzadkie przypadki

Ale zbadanie, czy nastąpiły jakieś nieprawidłowości w procedurze powołania danego sędziego, to tylko pierwsza część testu. Druga będzie polegać na wykazaniu, że nieprawidłowości te miały wpływ na to, jakie orzeczenie sąd tak obsadzony wydał.
– To może być bardzo trudne – przyznaje Michał Laskowski, rzecznik prasowy SN. Dodaje, że jego zdaniem takie przypadki będą dość rzadkie i dotyczyć będą ewentualnie takich spraw, które mają jakieś zabarwienia polityczne.
Sędziowie sądów powszechnych czekają więc na uzasadnienie pisemne czwartkowej uchwały SN, licząc, że wiele kwestii zostanie wówczas wyjaśnionych, a w tym również to, jak należy przeprowadzać test, o którym mówił sędzia Wróbel.

Wskazówki z Luksemburga

Pewnych wskazówek już dziś można szukać w uzasadnieniach listopadowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości oraz grudniowego orzeczenia Sądu Najwyższego. TSUE wskazywał, w jaki sposób należy badać to, czy sąd jest niezawisły w rozumieniu prawa unijnego. Tłumaczył, że należy brać pod uwagę osobiste przekonania i zachowanie sędziego, a także sprawdzać, czy niezależnie od indywidualnego zachowania sędziego pewne weryfikowalne fakty dają podstawy do podejrzeń co do jego stronniczości. I dodawał, że „w tym zakresie nawet pozory mogą mieć znaczenie”.