Niewielu z nas jeszcze pamięta, że pierwsze rządy PiS nie były tak socjalne i etatystyczne, jak obecny – gabinety Kazimierza Marcinkiewicza oraz Jarosława Kaczyńskiego były jednymi z najbardziej liberalnych w III RP.
W latach 2005–2007 PiS (wraz z LPR i Samoobroną) wprowadził wiele ważnych zmian w systemie danin publicznoprawnych. Najwięcej mówi się o najmniej znaczących – o obniżeniu składki rentowej, dzięki czemu pracownicy zyskali nieco większe pensje, i o zniesieniu trzeciej, 40-proc. stawki PIT, co tylko spłaszczyło nasz system podatkowy i sprawiło, że jest progresywny jedynie na papierze.
Jednak najbardziej znaczącym elementem spuścizny po ówczesnych rządach PiS było zwolnienie najbliższej rodziny z podatku od spadków. Dzięki temu nad Wisłą można teraz dziedziczyć fortuny bez oddania fiskusowi nawet złotówki.
Negatywne konsekwencje tej zmiany dopiero przed nami.

Nierówno dzielone

Reklama
Dlaczego opodatkowanie spadków jest tak ważne? Bo przekazywanie majątku jest jednym z kluczowych mechanizmów odpowiadających za powstawanie nierówności ekonomicznych – majątkowych i dochodowych. Potomkowie zamożnych rodzin mają ułatwiony start w życie, bo ich rodzice są im w stanie zapewnić lepsze wykształcenie, ekonomiczną stabilność oraz łatwiejszy start zawodowy dzięki sieci kontaktów. Zaś potem jeszcze dziedziczą fortunę – są wielokrotnie uprzywilejowani. Na dodatek nierówności ekonomiczne przeradzają się w inne, np. w polityczne wpływy. A wykorzystywanie uprzywilejowania finansowego do osiągania politycznych celów jest realnym zagrożeniem dla demokracji. Przewaga ekonomiczna wąskiej grupy obywateli może jej zagrażać równie mocno, co zbyt daleko posunięta kontrola sądów przez polityków.
Według OECD ok. jedna trzecia polskich gospodarstw domowych istniejących w 2015 r. otrzymała jakikolwiek spadek – jest to niemalże równe średniej dla krajów zrzeszonych w tej organizacji. Jednak w poszczególnych grupach dochodowych występują spore różnice. W grupie 20 proc. najlepiej zarabiających polskich rodzin aż 40 proc. otrzymało spadek, wśród najmniej zarabiających 20 proc. – tylko co czwarta. Tutaj także Polska nie odstaje od średniej OECD, choć większość członków organizacji to stare gospodarki kapitalistyczne, a nasza liczy ledwie 30 lat.
Oczywiście same spadki różnią się wartością. Akurat tego wskaźnika dla Polski OECD nie podaje, więc trzeba się wesprzeć przeciętną. W 2015 r. gospodarstwa domowe z górnych 20 proc. otrzymały spuściznę o wartości 100 tys. dol. (licząc w cenach z 2011 r.), a przeciętny spadek rodzin z dolnych 20 proc. miał wartość 25 tys. dol. Różnica jest czterokrotna. Przy czym trzeba pamiętać, że kluczowe nierówności powstają na poziomie 10 proc. najbogatszych i najbiedniejszych (a dla najbogatszych najbardziej istotny jest właściwie górny jeden procent, który zdecydowanie odjeżdża pozostałym). Reasumując: potomkowie zamożnych rodzin nie tylko otrzymują większe spadki, lecz także dostają je częściej.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP