Dyrektor elitarnej szkoły i były duchowny przez lata budował skomplikowaną sieć zależności, żeby wyciągać od ludzi pieniądze. Jego ofiarami były głównie osoby w trudnej sytuacji życiowej, w tym chorujący emeryci i niezamożne rodziny.
Pod koniec czerwca ubiegłego roku do mamy Jerzego, który zdawał do renomowanej szkoły społecznej, zadzwonił ówczesny dyrektor placówki Sławomir Sikora. 13-latek nie dostał się za pierwszym podejściem, ale miał jeszcze szansę: był na liście rezerwowej. Rodzicom zależało na tym, żeby ich syn poszedł tam do siódmej klasy i uniknął negatywnych skutków reformy likwidującej gimnazja. Jak relacjonuje matka Jerzego, dyrektor przekonywał, że dysponuje tzw. miejscami bud żetowymi. Aby je zdobyć, należało wpłacić darowiznę w wysokości 15 tys. zł. Oczywiście, jak zastrzegał Sikora, ten szczodry gest miał być całkowicie dobrowolny – jako datek przekazany w ramach wspólnych starań o lepszą przyszłość szkoły. Formalnie żadne „miejsca budżetowe” nigdy nie istniały. A propozycja złożona rodzicom Jurka była mało zawoalowaną ofertą korupcyjną: chodziło o pieniądze za przeskoczenie pozycji na liście rezerwowej. Dopiero później okazało się, że nie byli jedyni.
Rodzice chłopca – prawnicy z wieloletnim doświadczeniem zawodowym – od razu uznali, że propozycja dyrektora jest nie do przyjęcia, a jego działanie wydaje się nie tylko nieetyczne, lecz wręcz podpada pod próbę przekupstwa menedżerskiego (zgodnie z kodeksem karnym dopuszcza się go osoba, która pełniąc funkcję kierowniczą w jednostce organizacyjnej wykonującej działalność gospodarczą lub mając ważny wpływ na jej działalność, żąda lub przyjmuje korzyść majątkową, osobistą bądź jej obietnicę; przestępstwo to jest zagrożone karą do 5 lat więzienia). Dlatego rodzice Jurka poinformowali o sprawie zarząd szkoły. Ich skarga ostatecznie doprowadziła do ujawnienia przekrętów na dużą skalę. Wielomiesięczne śledztwo dziennikarskie DGP pozwoliło nam je udokumentować i opisać.

Niefortunne zdarzenie

Reklama
Placówka szybko zajęła się sprawą „cegiełki” w zamian za przyjęcie do klasy. Jak relacjonuje mama Jurka, zarząd zareagował natychmiast i bardzo poważnie potraktował ich słowa. Sikora twierdził, że chce konfrontacji, ale nie pojawił się na zorganizowanym w tym celu spotkaniu, poszedł na zwolnienie lekarskie. W liście do nauczycieli, którzy początkowo niemal jednogłośnie wyrazili dla niego poparcie, wyjaśniał, że doszło do „perfidnego pomówienia ze strony sfrustrowanego rodzica”, co „spowodowało [jego] problemy zdrowotne”. Sikora zapewniał, że jest „osobą uczciwą, rzetelną i zawsze działającą zgodnie z prawem”, a także iż nigdy nie domagał się jakichkolwiek pieniędzy w zamian za przyjęcie do szkoły. To samo powtórzył w rozmowie z DGP.
„Niefortunne zdarzenie”, „przecież nie ma zakazu proszenia rodziców o wpłaty” – takie opinie przewijały się podczas dyskusji w pokoju nauczycielskim. Sikora miał w szkole grono gorących zwolenników, którzy uważali, że chciano się go po prostu pozbyć.
Zarząd szkoły wykazał, że były dyrektor wzbogacił się na procederze o około 100 tys. zł. Na tyle opiewają pokwitowania, które były drukowane, podbijane pieczątką i podpisywane przez Sikorę na papierze z logiem szkoły. Kwota może być jednak znacznie wyższa
Zarząd zorientował się, jak poważna jest sprawa, gdy w związku z analizą kazusu Jurka otrzymał sygnały, że dyrektor pobierał już podobne opłaty w przeszłości. Zauważono, że przez ostatnie lata daty przelewów darowizn na rzecz szkoły zaskakująco często zbiegały się z terminami egzaminów wstępnych. Ale informacje, że taki proceder ma miejsce, pojawiały się już wcześniej. – Rok przed aferą z Jurkiem na zebraniu zwróciliśmy uwagę, że nie można oczekiwać pieniędzy od rodziców, których dzieci nie rozpoczęły edukacji – opowiada jeden z członków rady programowej placówki. Podczas spotkania nieoczekiwanie głos zabrał Sikora. Choć nikt nie sugerował, że jest winny, zapewniał, że podobne sytuacje się więcej nie powtórzą.
Po skardze rodziców Jurka zarząd przeprowadził też rozmowy z dwójką rodziców, który przyznali, że wpłacili pieniądze w trakcie rekrutacji. Jedna para wprost zarzuciła dyrektorowi wymuszenie. Sprawy nie zgłoszono jednak na policję. Wprawdzie mama Jerzego zapewniała, że może zeznawać przed sądem, ale zarząd uznał, że nie ma podstaw do złożenia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. – Prawnik zwracał nam uwagę, że musimy dokładnie przeanalizować całą sytuację. Nie ma tu żadnego przestępstwa. Proponowanie darowizny na rzecz szkoły nie jest czynem zabronionym – tłumaczył jeden z członków zarządu na spotkaniu z nauczycielami.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP