Mimo ciepłych słów, które padły podczas wizyty prezydenta Macrona, szanse na zwiększenie wojskowej współpracy Warszawy i Paryża są niewielkie.
Podczas zakończonej właśnie wizyty prezydenta Francji Emmanuela Macrona w Polsce wiele mówiono o potencjalnym zwiększeniu naszej kooperacji w dziedzinie obronności. – Rozmowy były w dobrej atmosferze, ale konkretów nie ma żadnych – komentuje osoba związana z Pałacem Prezydenckim. To jest widoczne na podpisanym „Polsko-francuskim partnerstwie strategicznym” w sekcji „współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa i obrony”: ogólników wiele, konkretów brak.
Potencjalnych obszarów zbliżenia jest kilka. Najgłośniej mówi się o włączeniu się Polski w budowę francusko-niemieckiego czołgu. Problem jest taki, że to projekt w fazie bardzo wstępnej. Efekt ujrzy światło dzienne w drugiej połowie lat 30. A my nowych czołgów potrzebujemy wcześniej. I taka kooperacja nie jest łatwa. Francuzi z Niemcami próbowali już współpracy przy budowie poprzedniego czołgu nowej generacji i efektem jest to, że dziś mamy dwa czołgi: francuskiego leclerca i niemieckiego leoparda. Skoro o porozumienie dwóch partnerów było trudno, przy trzech łatwiej nie będzie. Wreszcie przekonanie przemysłu zbrojeniowego tych krajów, by podzielić się pracą z polskimi zakładami, wydaje się mało realne. O tym, że my chcemy w projekcie uczestniczyć, w latach 2016–2017 mówił ówczesny wiceminister obrony Tomasz Szatkowski. A Niemcy i Francuzi twierdzili, że podstawową wersję maszyny najpierw stworzą sami.
Paryż chciałby, abyśmy bardziej zaangażowali się w operacje w Afryce
Od lat mowa jest o współpracy przemysłowej polskiej zbrojeniówki z francuską. Z tym, że jest to jak współpraca mrówki ze słoniem: nasz przemysł obronny jest mocno kulawy, a ten znad Sekwany należy do najmocniejszych na świecie. Rozmawialiśmy m.in. o zakupie okrętów podwodnych. Ten temat wydaje się nieaktualny z racji tego, że w Ministerstwie Obrony Narodowej nie ma obecnie przekonania co do tego, iż powinniśmy kupować nowe jednostki – inne potrzeby wydają się bardziej pilne. A nawet jeśli taka decyzja by zapadła, to wcale nie jest pewne, że postawilibyśmy na ofertę francuską. Podobnie jest, jeśli chodzi o okręty nawodne – także tutaj wstrzymano postępowania zakupowe, a bez tego trudno mówić o jakiejkolwiek możliwości współpracy. Z kolei jeśli chodzi o inne dziedziny, takie jak lotnictwo czy obrona przeciwlotnicza, to jasno postawiliśmy na partnerów amerykańskich. I nic nie zapowiada, by to się miało zmienić.
Reklama
Jeśli chodzi o kooperację ściśle wojskową, to Paryż od co najmniej kilku lat stara się, by sojusznicy, w tym Warszawa, bardziej zaangażowali się w operacje militarne w Afryce Północnej. W latach 2013–2014 polski kontyngent wojskowy stacjonował w Mali, wcześniej w Czadzie. Obecnie jesteśmy obecni w Republice Środkowej Afryki, gdzie przebywa… jeden polski żołnierz. Biorąc pod uwagę nasze zaangażowanie w Iraku, Afganistanie, w rejonie Bałkanów, Morza Śródziemnego i na Łotwie, szanse na to, że w najbliższych miesiącach mielibyśmy wysłać żołnierzy do któregoś z krajów Sahelu, wydają się minimalne. Z kolei zaangażowanie Francji w naszym regionie nie jest intensywne i ogranicza się głównie do obecności w ramach natowskiej wysuniętej grupy bojowej na Litwie.
Poważne różnice między Paryżem i Warszawą widoczne są także właśnie w stosunku do NATO, współpracy z USA, ale też oceny zagrożenia ze strony Rosji. Jak można wzmocnić wojskową kooperację polsko-francuską? – Gdyby Francja realnie myślała o budowie europejskich zdolności, to mogłaby zmierzać w stronę europeizacji Legii Cudzoziemskiej. Niech Francuzi pomogą zakładać takie jednostki w innych państwach, niech lobbują za tym, by ci, którzy w nich służą, po 15 latach dostali paszport tego kraju – proponuje Sławomir Dębski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Dotychczas podobne propozycje nie znajdowały posłuchu nad Sekwaną. Nie wydaje się, by w najbliższych miesiącach miało się coś zmienić.