W tym roku przypada 30 rocznica zjednoczenia Niemiec, która była jednym z wydarzeń kończących zimną wojnę. Pomimo, że od tego czasu upłynęło całe pokolenie, to okoliczności zjednoczenia Niemiec wciąż pozostają przedmiotem kontrowersji i dyskusji wśród naukowców, byłych polityków, a nawet byłych sekretarzy stanu. Rozchodzi się o to, czy zachodnioniemieccy i amerykańscy urzędnicy rzeczywiście wówczas obiecali sowieckim partnerom, że NATO nie będzie się dalej rozszerzało na kraje Europy Wschodniej. Debata ta wydaje się niezwykle wąska, gdyż jej uczestnicy fiksują na tym, kto, co i komu i przy jakiej okazji powiedział. Jednak prawdziwym powodem tej wzmożonej dyskusji jest zgoła coś innego. To o wiele większa sprawa i pytanie, czy Ameryka powinna wycofać się ze świata.

Pierwszą rzeczą, jaką należy zrozumieć jeśli chodzi o dyplomację wczesnych lat 90. XX wieku jest fakt, że historia toczyła się wówczas bardzo szybko. Mur w Berlinie runął w listopadzie 1989 roku. Kanclerz Helmut Kohl, przy wsparciu Georga H.W. Busha, rozpoczął pospiesznie grę o przyciągniecie upadającego NRD do Zachodu. Dla władz sowieckich oznaczało to szereg problemów, ponieważ tracili swojego najważniejszego „sojusznika” oraz widzieli, że ich pozycja w Europie słabnie. W tej sytuacji prawdziwym wyzwaniem dla zachodnich decydentów było osiągnięcie zjednoczenia Niemiec przy jednoczesnym sprawieniu, że ta gorzka pigułka dla Moskwy będzie łatwiejsza do przełknięcia

Niewątpliwie zachodnim politykom udało się osiągnąć ten cel: Sowieci podpisali formalne porozumienie ws. zjednoczenia Niemiec zaledwie kilka miesięcy później. Kontrowersje jednak dotyczą tego, co dokładnie wówczas powiedzieli amerykańscy i niemieccy politycy, aby przekonać do tego Moskwę.

Krytycy amerykańskiej polityki wskazują, że zachodnioniemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher oraz amerykański sekretarz stanu James Baker wygłosili kilka różnych komentarzy, zarówno publicznych, jak i prywatnych, z których miało wynikać, że jeśli Moskwa zgodzi się na zjednoczenie Niemiec, to NATO nie będzie już dalej rozszerzało się na Wschód. Dlatego gdy w połowie lat 90. XX wieku USA zdecydowały o roszczeniu NATO, to stanowiło to złamanie wcześniejszej obietnicy.

Reklama

Z kolei obrońcy polityki USA twierdzą, że ówczesne komentarze amerykańskich i niemieckich polityków dotyczyły przesunięcia wojsk NATO na teren byłego NRD, a nie rozszerzania NATO na państwa Europy Wschodniej. Poza tym, jak uważają obrońcy polityki Waszyngtonu, obietnice takie nie były wiążące, gdyż nie zostały zawarte w formalnym porozumieniu pozwalającym na zjednoczenie Niemiec.

Prawda jednak jest bardziej skomplikowana. Otóż na początku 1990 roku Hans-Dietrich Genscher, James Baker oraz inni zachodni politycy wyraźnie proponowali ograniczenia jeśli chodzi o przyszłe rozszerzenie NATO, w tym nawet w czasie formalnego spotkania Bakera z Michaiłem Gorbaczowem. Ale administracja Busha zaczęła wycofywać się z propozycji Bakera równie szybko, jak je złożyła. Co więcej, prezydent Bush ostrożnie unikał jakichkolwiek formalnych obietnic dotyczących powstrzymania przyszłego rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego. Niemniej od tamtego czasu pojawia się argument o „złamanych obietnicach”, choć właściwie wprowadza on więcej zamieszania niż cokolwiek wyjaśnia.

Po pierwsze, tak obsesyjne skupianie się na dyplomacji wczesnych lat 90. XX wieku wskazuje, jakoby największym pytaniem moralnym wokół późniejszego rozszerzenia NATO o kraje Europy Wschodniej jest to, czy Ameryka naruszyła w ten sposób swoje obietnice wobec upadającego ZSRR. To krótkowzroczność. Otóż największym pytaniem moralnym wokół rozszerzenia Sojuszu było to, czy można pozwolić posowieckiej Rosji na kontrolę bezpieczeństwa państw, które Moskwa wykorzystywała przez całe dekady. Administracja Billa Clintona zdecydowała, że w sensie moralnym i strategicznym byłoby wielkim błędem pozwolenie na dalsze traktowanie Europy Wschodniej jak rosyjskiej strefy wpływów. Ta amerykańska decyzja była ze wszech miar właściwa.

Po drugie, niekończące się odgrywanie gry „kto co powiedział” tworzy wrażenie, że komentarze wygłoszone na początku lat 90. XX wieku powinny determinować późniejszą amerykańską politykę. Ale pomyślmy przez moment o tej propozycji. We wczesnych latach 90. USA oraz Niemcy Zachodnie musiały nawigować w niezwykle płynnym i napiętym środowisku międzynarodowym, szukając sposobu, aby pozbyć się sił ZSRR z Niemiec bez wywoływania wojny. W połowie lat 90. amerykańscy politycy próbowali wypełnić próżnię bezpieczeństwa w Europie Wschodniej przy jednoczesnym zachowaniu poprawnych relacji z Rosją.

Po dekadach względnego zastoju, zmiany zachodziły w tempie, które było zarówno inspirujące, jak i przerażające. Nie jest niczym zaskakującym, że politycy testowali i odrzucali pewne idee, które wcześniej wybrali, a potem dokonywali przeglądu określonych polityk. Co jest uderzające, to fakt, że polityka, na której ostatecznie się oparli, czyli rozszerzenie NATO o państwa Europy Wschodniej, mające zapobiec niestabilności, połączyć zjednoczone Niemcy z ich wschodnimi sąsiadami i zapobiec koszmarowi anarchii w Europie, sprawdziło się bardzo dobrze.

Dlatego jest coś dziwnego w debacie o „złamanych obietnicach”. Wielu krytyków polityki USA określa się mianem realistów. Uważają oni, że uwarunkowania związane z siłą decydują o zachowaniu poszczególnych krajów. Jeśli zatem to siła decyduje o zachowaniu, dlaczego realiści skupiają się tak bardzo na sprawach związanych z prawem i semantyką, czyli na tym, kto co obiecał i w jakich okolicznościach? Być może dzieje się tak dlatego, że za tymi rozważaniami kryje się coś większego, jakiś inny powód.

Ten powód to większa debata na temat globalnej roli Ameryki. Wielu analityków, którzy twierdzą, że USA naruszyły obietnicę o nierozszerzaniu NATO, uważa także, że amerykańska polityka zagraniczna od czasu zimnej wojny była swoistym marszem szaleństwa. Zwolennicy tego poglądu sądzą, że Ameryka niepotrzebnie wyalienowała Rosję i teraz musi płacić za to cenę. Tak samo dyplomacja w 1990 roku, która rzekomo naruszyła obietnicę powściągliwości. Miało to stanowić grzech pierworodny USA. Było to jednocześnie najwcześniejszym przejawem wszystkich błędów USA – nieuważności, arogancji i zbyt dużego zaangażowania – które zaważyły i wpłynęły negatywnie na amerykańską państwowość – uważają krytycy.

Ale decyzja o rozszerzeniu NATO nie była grzechem. Był to moment, w którym amerykańscy politycy uświadomili sobie, że aby zwalczyć niestabilność związaną z zakończeniem zimnej wojny, trzeba zwiększyć, a nie zmniejszyć, zagraniczne zaangażowanie USA. Tymczasem część analityków naprawdę uważa, że gdyby tylko Ameryka nie rozszerzyła NATO o kraje Europy Wschodniej, to Rosja nie posunęłaby się do nękania swoich sąsiadów, a relacje Moskwy i Waszyngtonu były już na zawsze spokojne. Twierdzenie, że era po zakończeniu zimnej wojny była wyjątkowo katastrofalna dla USA wymaga pominięcia faktu, że amerykańskie zaangażowanie w świecie przyniosło wielu miejscom pokój, stabilność, prosperity i demokrację.

Widać zatem, że tocząca się dyskusja na temat roku 1990 i późniejszego rozszerzenia NATO jest tak naprawdę częścią większej debaty o tym, czy USA powinny przeć do przodu w wymiarze globalnym, czy też powinny zminimalizować swoje problemy geopolityczne poprzez zmniejszenie globalnego zaangażowania. Ta dyskusja ma wielkie znaczenie i konsekwencje i na pewno nie skończy się prędko. Gdy bowiem dyskutujemy o tym, co 30 lat temu stało się w Niemczech, to tak naprawdę dyskutujemy o tym, co od tamtej pory zrobiła Ameryka i co powinna robić dziś.

>>> Czytaj też: Rosja powróciła na Bliski Wschód. To Ameryka, wycofując się z regionu, otworzyła te drzwi