Popierając przystąpienie Chin do WTO w 2001 r., Amerykanie nie mieli pojęcia, że sprawy przybiorą tak niespodziewany obrót. Powszechnie oczekiwano bowiem, że członkostwo w WTO zmusi Chiny do otwarcia rynków, co przyniesie profity Stanom Zjednoczonym. Tymczasem Chiny sprytnie rozegrały kartę WTO na swoją korzyść – dzięki permanentnemu niedowartościowaniu juana i ściąganiu zachodnich inwestorów osiągnęły wzrost produkcji.

Na początek – garść danych. W ciągu ostatnich 35 lat udział Chin w globalnym PKB wzrósł z 3 do 16 proc., podczas gdy udział Ameryki zmniejszył się z 35 do 24 proc. W latach 2001-2013 Chiny zwiększyły swój udział w światowej produkcji z 6 do 24 proc., wyprzedzając zarówno Stany Zjednoczone, jak i Unię Europejską, by stać się największym producentem towarów na świecie. W latach 2001-2007 Chiny pięciokrotnie zwiększyły eksport, awansując z siódmego na pierwsze miejsce w rankingu największych eksporterów na świecie.

>>> Czytaj też: Chiny obniżą o połowę cła na niektóre towary z USA

Skok rozwojowy

Reklama

Pragnienie postępu technologicznego towarzyszyło Chinom od czasów Mao, tyle że jego polityka Wielkiego Skoku okazała się zbrodniczym eksperymentem. Dopiero reformy Deng Xiaopinga w postaci otwarcia na zachodnie technologie zapoczątkowały przyspieszenie rozwojowe Państwa Środka. Warto zauważyć, że droga, którą poszły Chiny, różniła się od strategii Japonii i Korei Południowej, które zablokowały inwestycje zagraniczne, chcąc samodzielnie rozwijać swój przemysł, a następnie eksport.

Motorem chińskiej gospodarki był legalny i nielegalny transfer technologii. Nie byłby on jednak możliwy, gdyby nie głęboka zmiana strukturalna, która w skali makro doprowadziła do globalizacji światowej gospodarki. Mowa o fragmentacji globalnych łańcuchów wartości. Progres, jaki dokonał się w dziedzinie technologii informacyjno-komunikacyjnych około 1990 r., umożliwił zachodnim firmom rozbicie ich łańcuchów dostaw na moduły, które mogły być realizowane w odległych lokalizacjach. Zaczęło się masowe przenoszenie produkcji do krajów o niskich kosztach pracy. Tym ostatnim zapewniło to znaczne przyspieszenie postępu przemysłowego, ponieważ zachodnie firmy wraz z offshorowanymi etapami produkcji przekazywały swoje know-how. Właśnie te przepływy technologii spowodowały szybką industrializację w Chinach i, w mniejszym stopniu, innych krajach rozwijających się. Połączenie azjatyckiej taniej siły roboczej i zachodnich technologii stworzyło nową potężną przewagę konkurencyjną. Ten model, wbrew krótkoterminowym korzyściom, długofalowo znacznie osłabił gospodarczo Zachód. W rezultacie doszło do masowej deindustrializacji gospodarek rozwiniętych. I tak industrializacja zajęła światu zachodniemu całe stulecie, a jej demontaż raptem dwie dekady. Jak to w przyrodzie, łatwiej zniszczyć niż zbudować, tylko że dla masowo zwalnianych robotników marne to pocieszenie.

Kapitał ma rodzić inwestycje, a nie wysokie stopy zwrotu

O ile masowy offshoring rozpoczął się w latach 1990., o tyle otwarcie się Chin na kapitalizm sięga początku lat 1980. i wspomnianych reform Xiopinga. Tak więc przystępując do WTO w 2001 r., Chiny miały już za sobą dwie dekady rozwoju produkcji wspieranej przez zagraniczne firmy. Kluczem do sukcesu była dalekowzroczność chińskiej strategii, mianowicie to, że osiągane zyski nie były konsumowane, lecz reinwestowane w celu ciągłego zwiększania udziału w rynku. Strategia ta umożliwiła fantastyczny efekt skali, dzięki (1) nieustannej migracji ze wsi do miast i wzrostowi wydajności pracy (a więc i PKB), który tradycyjnie towarzyszy temu zjawisku, oraz (2) ekstremalnie wysokiemu poziomowi inwestycji – w przedziale 35-45 proc. PKB. Kapitałochłonność jest charakterystyczną cechą chińskiej gospodarki. Chiny mają zasadniczo inne postrzeganie roli kapitału niż Ameryka i w ogóle Zachód. Ten ostatni skupia się na osiąganiu rentowności inwestycji – kapitał ma rodzić wysokie stopy zwrotu. Natomiast Chiny stawiają na wolumen inwestycji – celem kapitału jest maksymalizacja ogólnego poziomu inwestycji, dlatego kapitał musi być tani.

Lepiej być „krok do tyłu”

W poszukiwaniu dostępu do zachodnich technologii Chiny stosują monitoring otwartych źródeł, opłacają naukę w USA zdolnym studentom, a nawet przejmują aktywa zachodnich firm zagrożonych plajtą, ale uciekają się też do takich praktyk, jak kradzież własności intelektualnej, cyberszpiegostwo czy wymuszony transfer technologii. Ten ostatni jest sprzeczny z zasadami WTO, lecz bardzo skuteczny jako narzędzie, ponieważ wiele zachodnich firm ma to wkalkulowane w koszt prowadzenia działalności.

Gościnność wobec Zachodu sięga tak daleko, jak jest to uzasadnione interesem gospodarczym Chin. Granicą otwartości na zachodnią produkcję okazał się internet i powiązane z nim aplikacje generujące miliardowe zyski. Dlatego próżno szukać w Chinach Google’a, Amazona i Facebooka – wszystkie zostały zablokowane i zastąpione ich lokalnymi odpowiednikami (Baidu, Alibaba i TenCent). Chińskie firmy nie próbują ścigać się z zachodnimi o palmę pierwszeństwa technologicznego. Celowo wybierają strategię bycia „krok do tyłu”, koncentrując się na usprawnieniach procesowych, które umożliwiają masową produkcję tańszych zamienników. Interesuje je przede wszystkim komercjalizacja. Wychodząc od zachodniego oryginału, modyfikują go w taki sposób, aby był tańszy i szybszy w produkcji, dostępny dla większej liczby konsumentów, a więc łatwiejszy do skalowania w skali globu.

Innowacje idą w ślad za produkcją

Coraz częściej firmy relokujące produkcję do Chin decydują się też na przeniesienie ośrodków badawczo-rozwojowych: od motoryzacji przez półprzewodniki po farmaceutyki i czystą energię. Trend ten, dziś już wyraźny, sięga przełomu wieków, kiedy to Chiny przystąpiły do WTO. Instalowanie centrów B+R w Chinach ma biznesowe uzasadnienie, gdyż pozwala być bliżej producentów, dostawców i talentów. Nie ma wątpliwości, że innowacje najlepiej wprowadzać w styczności z produkcją.

Ostatni kryzys gospodarczy spowodował odczuwalne spowolnienie w Chinach. Oczekuje się, że ulegnie ono pogłębieniu ze względu na starzenie się społeczeństwa i wysokie zadłużenie przedsiębiorstw. Ponadto napięcia w relacjach z USA doprowadzą do ograniczenia kontaktów handlowych, co znacznie ograniczy dostęp Chin do innowacji technologicznych. W tym kontekście strategia „Made in China 2025”, wzywająca do zmniejszenia zależności od zagranicznych technologii i do rzucenia wyzwania zachodnim firmom na światowych rynkach, wydaje się nazbyt ambitna, żeby nie powiedzieć nieosiągalna. Jedynym realistycznym rozwiązaniem jest wytypowanie branż, w których rzeczywiście można pokusić się o niezależność i samodzielne wdrażanie innowacji (np. pojazdy elektryczne), i tych, które wymagają ciągłego przepływu know-how z amerykańskich firm i uniwersytetów. Wygląda więc na to, że skończy się na utrzymaniu mniej ambitnej, lecz efektywnej strategii pozostawania „krok do tyłu” i konsekwentnym budowaniu przewag konkurencyjnych w oparciu o ten sprawdzony model.

W kolejnych dziesięcioleciach rola starzejących się społeczeństw zachodnich w kreowaniu popytu konsumpcyjnego spadnie na rzecz szybko klas średnich gospodarek wschodzących. Chiny będą nadal czerpać korzyści z taniego kapitału, niskich wymaganych stóp zwrotu z inwestycji oraz dużych nakładów publicznych na badania i edukację.

>>> Czytaj też: Ludzie nie wychodzą z domów, firmy są nieczynne. Epidemia koronawirusa zatrzymała życie w Chinach

Autor: Grażyna Śleszyńska, ISW