Były wiceprezydent Oriol Junqueras nie miał takiego szczęścia jak dwaj inni bohaterowie katalońskich secesjonistów – ówczesny premier Katalonii Carles Puigdemont i minister zdrowia Toni Comín. Nie dość, że obaj prowodyrzy referendum niepodległościowego z 2017 r. zbiegli do Belgii, unikając tym samym procesu w kraju, to jeszcze dumnie rezydują dziś w swoich europoselskich biurach. Tymczasem Junqueras od czterech miesięcy odsiaduje wyrok 13 lat pozbawienia wolności za rokosz antypaństwowy, mimo że on także z sukcesem wystartował w zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego (przebywał wtedy w areszcie, a więc zgodnie z zasadą domniemania niewinności nadal przysługiwało mu bierne prawo wyborcze). Sprawa trafiła do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
TSUE uznał, że polityk mógł złożyć ślubowanie poselskie. W grudniu 2019 r. luksemburscy sędziowie orzekli, że od momentu uzyskania mandatu – czyli 26 maja 2019 r. – Junquerasowi przysługiwał immunitet (sprawa C-502/19). Zastrzegli przy tym, że hiszpańskie sądy powinny były zwrócić się o jego uchylenie do PE, jeśli chciały zatrzymać polityka w areszcie, by uniemożliwić mu dotarcie do Strasburga na sesję inauguracyjną.
Miesiąc później hiszpański Sąd Najwyższy odmówił jednak uznania katalońskiego secesjonisty za europarlamentarzystę, tłumacząc, że skoro został prawomocnie skazany, to zgodnie z prawem krajowym tej funkcji pełnić nie może. W tej sytuacji przewodniczący PE David Sassoli poinformował o wygaszeniu mandatu.
Reklama
O ile kataloński rząd oskarżał hiszpański SN o nierespektowanie wyroku unijnego trybunału, o tyle w Madrycie podniosły się głosy, że ostateczna decyzja o losach Junquerasa nie mogła być inna, bo luksemburscy sędziowie posunęli się za daleko. Ulegając swojemu politycznemu temperamentowi, potwierdzili – nie po raz pierwszy – że chodzi im o rozszerzanie ponadnarodowej władzy nad sądami krajowymi, a nie bezstronne rozstrzyganie sporów. Liderzy ultraprawicowej, populistycznej partii Vox wprost potępili TSUE za mieszanie się w wewnętrzne sprawy państwa i podważanie jego konstytucji.
– Hiszpańska suwerenność jest pod ostrzałem – oznajmił Santiago Abascal, szef Vox.
Zarzuty o aktywizm sędziowski oraz ingerowanie w kompetencje demokratycznie wybranych władz nie są czystym produktem niezadowolenia z coraz bardziej rozpychającej się unijnej biurokracji i jej bezdusznych, technokratycznych elit. Wybrzmiewały one jeszcze przed narodzinami eurosceptycyzmu. Już w 1975 r. Valéry Giscard d'Estaing, prezydent Francji, określał niektóre wyroki ówczesnego Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości jako „nielegalne działania”. Zarówno Francja, jak i Niemcy (w tym Federalny Trybunał Konstytucyjny) miewały zresztą opory przed akceptowaniem nadrzędności prawa unijnego nad krajowymi porządkami prawnymi. Regularnie zgłaszają też wątpliwości do konkretnych rozstrzygnięć, nie mówiąc już o zaległościach w wykonywaniu wyroków (z czego szczególnie znana jest Francja).
Czasem te zastrzeżenia są podyktowane po prostu wysokimi kosztami, ale czasem wynikają z przekonania, że trybunał rozciąga swoje kompetencje na pola, które zgodnie z traktatami są wyłączną domeną władz krajowych. Czyli ogranicza swobodę regulacyjną parlamentów – a wręcz próbuje je wyręczać – lub staje się stroną sporu politycznego.