Raghavan wskazuje, że według ekspertów głównym tego powodem jest to, że europejscy oraz amerykańscy przywódcy obecni na styczniowej konferencji dotyczącej Libii w Berlinie nie wywarli "dostatecznej presji na państwa podsycające libijski konflikt".

Po konferencji wzrosły dostawy broni do dwóch stron konfliktu - ocenia Raghavan. By wspierać rząd w Trypolisie, Turcja wysłała m.in. systemy obrony przeciwlotniczej i artylerię wraz z 3,5 tys. protureckich syryjskich bojowników i wojskowych doradców.

Z kolei z ZEA - kontynuuje Raghavan - wyleciało kilkadziesiąt samolotów transportowych z bronią dla sił generała Chalify Haftara, po którego stronie walczą także rosyjscy najemnicy z prywatnej firmy wojskowej nazywanej "grupą Wagnera".

"Dziś los Libii zależy od co najmniej sześciu zagranicznych państw - Turcji, Rosji, Egiptu, ZEA, Arabii Saudyjskiej i Jordanii - które chcą być pewne, że przyszłość kraju będzie zgodna z ich własnymi geopolitycznymi, gospodarczymi oraz ideologicznym interesami" - czytamy w waszyngtońskim dzienniku.

Reklama

Pogrążona w chaosie po obaleniu dyktatury Muammara Kadafiego w 2011 roku Libia jest rozdarta między dwoma rywalizującymi ośrodkami władzy: na zachodzie jest to rząd jedności narodowej Fajiza as-Saradża z siedzibą Trypolisie, powstały w 2015 roku i popierany przez ONZ, a na wschodzie - rząd samozwańczej Libijskiej Armii Narodowej (ANL) ze stolicą w Bengazi, którego szefem ogłosił się generał Haftar.(PAP)