Ataki na Polskę, jakie od końca zeszłego roku regularnie ponawia Kreml, przybierają coraz bardziej groteskowe formy. Do prób udowodnienia, że przedwojenny rząd Rzeczpospolitej ponosi współodpowiedzialność za wybuch II wojny światowej i Holokaust w zeszły piątek rosyjskie MSZ dorzuciło zwątpienie w trwałość polskiej demokracji. „W ciągu ostatnich kilku lat sytuacja w zakresie praw człowieka w Polsce ulegała pogorszeniu” – alarmuje resort spraw zagranicznych kraju, w którym liderzy opozycji trafiają do aresztu – jak w przypadku Aleksieja Nawalnego – lub giną z rąk nigdy niewykrywanych sprawców, co przytrafiło się m.in. Annie Politkowskiej czy Borysowi Niemcowowi. Jeśli ktoś zbyt głośno krytykuje prezydenta Władimira Putina, bezpieczniej jest emigrować (choćby do Chorwacji), jak uczynił np. szachowy arcymistrz Garri Kasparow.
Z tej perspektywy ostentacyjne obawy Moskwy o nasilanie się w Polsce: nietolerancji rasowej, ksenofobii, przeludnienia więzień i podważania niezawisłości sędziów mają surrealistyczny posmak. Kreml szuka narzędzia, by uderzyć celnie i mocno, lecz nie potrafi go znaleźć. Jest to o tyle trudne, o ile Rosji nie udaje się stworzyć na terenie naszego kraju politycznej agentury, zdolnej destabilizować państwo od środka. Marne sukcesy na tym polu sprawiają, że Polakom nadal żyje się bezpiecznie, a rządzący nie muszą się zbytnio martwić, czy będący na usługach Rosji dywersanci nie otrzymają znów jakiegoś zlecenia do wykonania. Takiej beztroski obywatele II Rzeczypospolitej mogliby współczesnym Polakom jedynie pozazdrościć.
Reklama

Sztab rewolucji

„Prawda miała wówczas dla nas tylko jeden wymiar” – wspominał w pamiętniku Władysław Gomułka. „Zawierały ją zawsze (…) uchwały zjazdów i posiedzeń plenarnych KC KPP, Międzynarodówki Komunistycznej i jej Komitetu Wykonawczego, którym przewodziła – jak nas uczono – nieomylna, służąca za wzór wszystkim partiom komunistycznym świata, Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (bolszewików)” – tak opisywał początki swojej politycznej kariery I sekretarz KC PZPR w latach 1956–1970.
Po przejęciu władzy w Rosji największym kapitałem bolszewików w polityce międzynarodowej okazali się rozsiani po całym świecie fanatyczni komuniści, gotowi do największych poświęceń w imię rewolucji. Chcąc w pełni wykorzystać ten atut, Włodzimierz Lenin nakazał utworzenie „sztabu generalnego rewolucji światowej”. Jednak dla zachowania pozorów założonej na początku marca 1919 r. w Moskwie organizacji nadano nazwę: Międzynarodówka Komunistyczna. Nawiązano w ten sposób do dwóch ponadnarodowych stowarzyszeń, jakie zawiązywały wcześniej europejskie partie socjalistyczne. „Na zjeździe założycielskim wielu delegatów reprezentowało kraje, w których partii komunistycznej nie było. Inni zabierali głos w imieniu partii, które w rzeczywistości nie istniały. Faktycznie wszelkie polecenia dotyczące działalności Kominternu – do 1943 r., czyli do likwidacji Międzynarodówki Komunistycznej i włączenia jej dawnych struktur do WKP(b) – wypływały z Kremla” – opisuje Piotr Gontarczyk w książce „Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941–1944”. Kluczową rolę w codziennym zarządzaniu Kominternem odgrywał Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny (OGPU). Wydzielono go do nadzoru służb specjalnych w wyniku reformy, jaką na początku lat 20. przeprowadził Feliks Dzierżyński. OGPU podporządkowano zarówno wywiad zagraniczny, działający w ścisłej konspiracji, jak i Międzynarodówkę Komunistyczną zrzeszającą, zgodnie z wytycznymi Lenina, legalnie istniejące partie polityczne. Taka struktura ułatwiała planowanie i realizowanie operacji, mających przynieść obalenie zastanego porządku w europejskich państwach, a następnie przejęcie władzy przez komunistów. Jednak – jak lubił powtarzać Lenin (co potem podchwycił Józef Stalin) – „to kadry decydują o wszystkim”.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP