"Nawet jeśli w naszych krajach cena życia ludzkiego jest najwyższa, to nie jest nieograniczona. Mówiąc jasno, nie będziemy ryzykować kryzysu gospodarczego, by uratować kilka tuzinów ludzi. A najstraszniejsze, że mamy rację" - powiedziała szefowa miesięcznika „Causeur” Elisabeth Levy.

Elisabeth Levy odniosła się w ten sposób do mera Nicei, który ogłaszając skrócenie tamtejszego karnawału, powiedział, że „zdrowie jest ważniejsze niż gospodarka”. Ale zdaniem Levy „ta hierarchia serca liczy się dla pojedynczych ludzi, nie dla społeczeństwa”.

We Fracnji eksperci i władze przygotowują plan walki z masową epidemią koronawirusa, która może osłabić gospodarkę o wiele bardziej niż przewidywano jeszcze kilka dni temu. Stąd pojawiają się przypuszczenia, że energiczniej zacznie się ratować ekonomię niż ludzi.

Ze spowolnienia gospodarczego cieszą się np. ekolodzy. Na stronie internetowej tygodnika „L’Express” Valentin Ehkrich zastanawia się, czy „kula ziemska nie wyjdzie wygrana z kryzysu koronawirusa”.

>>> Czytaj też: Gwałtownie rośnie liczba przypadków koronawirusa w Niemczech. Już 349 zarażonych

Reklama

Z kolei Sandra Favier, opierając się na brytyjskich analizach, pisze w dzienniku „La Depeche” o „szczęśliwym dla środowiska efekcie nieszczęśliwej dla ludzi sytuacji”, czyli poprawie jakości powietrza w Chinach. Powołuje się na raport Europejskiej Agencji Kosmicznej, według której „spektakularnie zmniejszyła się zawartość dwutlenku azotu” w chińskim powietrzu.

Jednak specjaliści zwracają uwagę, że obniżenie emisji węgla jest zapewne tylko chwilowe. Nie wykluczają przestawienia gospodarki, tak by w mniejszym stopniu zależna była od dalekich kontrahentów i dostawców.

Jak wynika z analizy cytowanej w artykule Lauri Myllyvirty z brytyjskiego Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CRECA) „choć wyraźne są krótkoterminowe skutki obecnego kryzysu, gdy chodzi o zredukowanie zapotrzebowania na energię, długoterminowy efekt zamknięcia fabryk może być bardzo ograniczony”. A to z powodu stymulującej akcji rządu chińskiego, podobnej do kroków podjętych po światowym kryzysie finansowym w roku 2015.

Francja weszła w drugą fazę planu walki z koronawirusem i „może ona trwać tygodnie, a nawet miesiące” - jak uspokajał we wtorek prezydent Francji Macron. Już w środę rzeczniczka rządu Sibeth Ndiaye przyznała, że wobec z dnia na dzień zwiększającej się liczby zachorowań, „niestety, mało jest prawdopodobne”, by Francja uniknęła etapu epidemii.

Faza epidemii jest wówczas, gdy potwierdzono, że wirus krąży po całym terytorium kraju i przechodzi z osoby na osobę. „Zbiorowa działalność będzie poważnie dotknięta” – tłumaczy rząd na swojej stronie internetowej.

>>> Czytaj też: Czym strzelać do koronawirusa? Bankom centralnym kończy się amunicja