Decyzję w sprawie podpisania ustawy o dofinansowaniu mediów publicznych prezydent Andrzej Duda ogłosił w ostatniej chwili. Dlaczego? Bo nie chciał się zadowolić samą zapowiedzią Jacka Kurskiego, że odejdzie z funkcji prezesa TVP. Żądał uruchomienia mechanizmu odwołania go w Radzie Mediów Narodowych. I uzyskał spełnienie swojego ultimatum.
Oczywiście, ostateczne decyzje podejmował, jak zawsze, Jarosław Kaczyński. Trzy dni wcześniej uparł się bronić Kurskiego nawet za cenę owego weta i otwartej niezgody wewnątrz obozu w apogeum kampanii prezydenckiej. Swoim współpracownikom powtarzał, że „Andrzej oszalał”. A jednak, przekonywany przez takich rzeczników zgody w obozie jak Joachim Brudziński, cofnął się.
Dlaczego? Lapidarnie wyłożył to politolog Antoni Dudek. „Telewizję Kurskiego można robić bez Kurskiego, natomiast ciężko utrzymać byłoby rządy PiS bez Dudy”.
Po pierwsze, warto rozwiać iluzje snute pospołu przez prawicowych obrońców Kurskiego i liberalnych oponentów całego PiS, że ta dymisja to szczególny kłopot dla tzw. twardego elektoratu. Oczywiście wielu wyborców prawicy go nie rozumie i daje temu wyraz w necie. Ale za kilka tygodni nie będzie o tym pamiętać, tak jak nie wspomina dziś odejścia z rządu Antoniego Macierewicza. Też miało to podobno zachwiać obozem. A to po tej dymisji PiS odniósł trzy wyborcze sukcesy.
Można dyskutować nad korzyściami wyborczymi płynącymi z takiego rozwiązania. Opozycja już przekonuje, że istotna była nie wymiana Kurskiego, a wydanie 2 mld na partyjną propagandę zamiast na służbę zdrowia. Z kolei dla wyborców PiS ta propaganda jest błogosławiona albo obojętna. Prezydent gra o hipotetyczne kilka procent pomiędzy tymi zwartymi blokami. Potrzebne, aby jego zwycięstwo było pewne, bo wciąż mu brakuje do większościowego pakietu. Może ta nagła, mocno spóźniona akcja przeciw Kurskiemu jakieś zyski w tym targecie przyniesie, może nie. Ale w ostatnich tygodniach trwało narzekanie na kampanię Dudy, że jest zbyt sklejony z partią rządzącą. No to spróbował się odkleić.
Reklama
Kaczyński ma zdaje się inną wizję priorytetów w kampanii, ale musiał zrozumieć, że upokorzenie Dudy, albo otwarty konflikt z nim, to recepta na oddanie prezydentury opozycji. Czy miał jednak tę świadomość od początku?
Podobno po spotkaniu z prezydentem groził wycofaniem mu poparcia i przeniesieniem go na Mateusza Morawieckiego, gdyby Duda chciał jednak wetować. Nie wiadomo, czy powiedział to podczas rozmowy z nim samym, ale i tak rzecz całą od razu przekazano mediom. Robili to ludzie z kręgu Zbigniewa Ziobry, zainteresowani osłabieniem Dudy, może nawet jego porażką. To wyeliminowałoby jednego z głównych rywali ministra – obecnego prezydenta. Ale plotki przeciekły także za sprawą polityków PiS przerażonych skalą konfliktu. Przekonanych, że emocje lidera trzeba okiełznać.
Można spekulować, czy Kaczyński wierzył w taki manewr jak wymiana kandydata. Skończyłoby się przecież czymś straszniejszym niż najbardziej totalne zwarcie. Obciachem i łatką śmieszności przyklejoną PiS na lata. Dziś współpracownicy prezesa PiS twierdzą, że był to tylko środek nacisku, blef. Będą i tacy, którzy jak zawsze snuć będą wizję ustawki. Kaczyński zaimprowizował własną porażkę, żeby wzmocnić Dudę? W teorii możliwe.
W praktyce mało prawdopodobne, zważywszy na skalę emocji chyba jednak trudnej do zagrania. Obrona Kurskiego była dla lidera PiS obroną czterech lat jego strategii. Nieustannego potwierdzania własnych racji, rozpalania konfliktu do białości, odwetu na wrogach. Oczywiście można sobie wyobrazić taki scenariusz, że prezes PiS trzymał Kurskiego po to, aby go w odpowiedniej chwili zrzucić z sań. Czy jednak udawałby własną klęskę? Uchodzi za kogoś, kto jest chronicznie niezdolny do pogodzenia się z przegraną. Za wiele razy przegrywał kiedyś.
W ostatniej chwili także Kurski rozzłościł prezesa PiS metodą obrony – zwłaszcza telewizyjnym materiałem, w którym, naciskając na Dudę, powoływano się na dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego. Ale możliwe, że ta złość to trochę racjonalizacja własnego odwrotu.
To porażka głównie prestiżowa, bo prof. Dudek ma rację. To będzie raczej telewizja Kurskiego bez Kurskiego. Czy będzie nią kierował Mateusz Matyszkowicz, dziennikarz od kultury, dodany Kurskiemu przed niespełna rokiem do zarządu, w teorii aby nieco telewizję zliberalizować, a potem zaczął grać z prezesem. Czy przewodniczący Rady Nadzorczej TVP Maciej Łopiński.
Team ludzi Kurskiego, kierujący programami informacyjnymi i TVP Info, zostanie zapewne niezmieniony. Jest drobna wątpliwość, czy podołają imitowaniu tego przekazu w stu procentach. Kurski sam decydował o czołówkach „Wiadomości”, a czasem pisał paski z jątrzącymi komentarzami. Ale zapewne będą się starali. A za jakiś czas (już po wyborach?) przyjdzie zapewne nowy prezes pasujący do wyobrażeń Kaczyńskiego. Który nawet do najgorliwszego prawicowego dziennikarza ma ograniczone zaufanie. I zawsze będzie wolał na czele telewizji kogoś przynajmniej ze świata polityki.
Mało kto pamięta, że prezydent próbował już raz, przed niespełna rokiem, doprowadzić do „liberalizacji TVP”. Jej ton go raził, a w 2017 r. padł ofiarą kanonady „Wiadomości”, kiedy zawetował ustawy sądowe. Z dwojga nowych członków zarządu, wspartych przez Dudę, Marzena Paczuska (dawna szefowa „Wiadomości”) została zmarginalizowana, a Piotr Pałka, pracujący w prezydenckiej kancelarii, wyeliminowany po kilku tygodniach. Przychodzący na jego miejsce Matyszkowicz szybko się dostosował w grze z tak twardym zawodnikiem jak Kurski. Teraz zapewne pogodzi się z jego duchem, który pozostanie na Woronicza.
W teorii można by też spekulować, że zwłaszcza na czas kampanii prezydenckiej przydałby się przekaz bardziej zniuansowany, paski mniej jątrzące, linia bardziej skoncentrowana na prezentacji własnych osiągnięć niż na często topornych personalnych atakach. Ale w PiS wciąż panuje przekonanie, że właśnie paździerz okazał się najskuteczniejszą bronią propagandową. W szczególności myśli tak Kaczyński. Nazwałem kiedyś TVP „telewizją jednego widza”. Czyli prezesa PiS.
W imię tego poczucia wybaczano Kurskiemu wszystko. Nawet to, że podczas kampanii parlamentarnej ewidentnie faworyzowano w wyborczych programach TVP polityków Solidarnej Polski, co dało Ziobrze karny oddział posłów, pozwalający szachować prezesa. Także i to, że robił telewizję owszem w pewnych sferach efektowną, ale koszmarnie drogą. Co czyniło narzekania na pustki w kasie z powodu niepłacenia przez Polaków abonamentu mało wiarygodnymi.
Nigdy wprawdzie nie dowiedziono, że to TVP decydowała o rozmiarach zwycięstwa prawicy. Pojawiały się zaraz po kampanii parlamentarnej nawet odwrotne tezy – można było utrzymać Senat, a jednak go stracono. Tak naprawdę nie da się uzyskać ani dowodu na zasługę Kurskiego, ani na jego szkodnictwo. Ale chyba bardziej chodziło o osobistą satysfakcję Kaczyńskiego, który taki ton propagandy po prostu lubi.
I to pozwala sformułować bardziej ogólny wniosek. Może pozbycie się Kurskiego pomoże Dudzie w kampanii, a może okaże się dla jego szans bez znaczenia. Za to po raz pierwszy ktoś w tym obozie zapłacił cenę (choć Kurski coś na pociechę dostanie) za twardość, nadgorliwość, radykalizm. No i prezes okazał się choć w jednej partii szachów do pokonania od wewnątrz. Można go ratować wersją, że sam to wszystko wymyślił. Ale nimb jego wszechwładzy jest nadwyrężony. ©℗