Epidemia koronawirusa i środki jej przeciwdziałania sprowadziły śmiertelne zagrożenie na tysiące zwierząt w Chinach. Psy i koty osób zabranych na kwarantannę zostały w domach bez jedzenia czy wody, a środki dezynfekcji truły dziki, łasice i ptaki.

Leśnicy w mieście Chongqing na zachodzie Chin znaleźli ciała 135 dzikich zwierząt należących do 17 różnych gatunków, zatrutych substancjami dezynfekującymi, których używano w nadmiarze – podała państwowa agencja prasowa Xinhua. Dziennik „China Daily” ocenił, że dzikie zwierzęta stały się „niespodziewaną ofiarą” epidemii.

Tymczasem w całym kraju osoby kierowane do ośrodków kwarantanny nie mogą zabierać ze sobą zwierząt. Wiele osób nie może wrócić do swoich domów z powodu surowych restrykcji transportowych. Wolontariusze nie nadążają z rosnącą liczbą zwierząt czekających na ratunek.

Najpoważniejsza jest sytuacja w objętym surową kwarantanną mieście Wuhan, epicentrum epidemii. Ochotnicy włamują się tam do mieszkań, by ratować – na prośbę właścicieli - pozostawione bez wody i jedzenia zwierzęta.

Jedna z grup wolontariuszy w Wuhanie uratowała już od śmierci głodowej ponad 1000 zwierząt domowych. Jeden z członków tej grupy ocenił jednak w rozmowie z BBC, że zwierząt w potrzebie jest więcej. Sytuację określił jako „bardzo niebezpieczną”.

Reklama

„Tak wiele umarło z głodu, tylko (właściciele) niewielu z nich mogą skontaktować się ze mną. Nie mogę zbyt wiele zrobić, ale uratuję tyle, ile będę w stanie” - powiedział ten działacz, przedstawiając się jako Lao Mao (Stary Kot).

Światowa Organizacja Zdrowia zapewniała, że nie ma dowodów na to, aby zwierzęta mogły zarażać się koronawirusem. Mimo to w mediach społecznościowych pojawiały się doniesienia o zwierzętach porzucanych lub nawet zabijanych ze strachu przed wirusem.

W całym kraju pozostawionym zwierzętom pomagają też zwykli, wrażliwi na ich los ludzie. Na przykład mieszkańcy jednego z bloków w Kantonie na południu Chin z własnej inicjatywy wspinali się po drabinie, by karmić rudobrązowego kota Maomiego, zostawionego w osiedlowym sklepiku przez jego właściciela.

Sklep był zamknięty, ale wygłodniały Maomi wychylał się przez otwór wentylacyjny na wysokości pierwszego piętra. Ludzie codziennie wkładali mu tam karmę i wodę.

Mężczyzna prowadzący sklep pochodzi z sąsiedniej prowincji Fujian i w związku z ograniczeniami transportowymi opóźnił się jego powrót do Kantonu po obchodach Chińskiego Nowego Roku, którego nadejście świętowano pod koniec stycznia. Ostatecznie sklepikarz wrócił i podziękował mieszkańcom za pomoc.

Przypuszcza się, że koronawirus przeniósł się na ludzi z dzikich zwierząt. Jako możliwe źródło epidemii wskazywano wuhański targ, na którym sprzedawano wiele rodzajów takich zwierząt. Po wybuchu epidemii chińskie władze całkowicie zakazały handlu dzikimi zwierzętami i ich spożywania.

>>> Polecamy: Im wcześniejsza izolacja, tym mniej zgonów. Bierzmy przykład z Chin, a nie z Europy