O godz. 12. odnotowano najniższą frekwencję w wyborach samorządowych od 1983 roku. Zaledwie 18,38 proc Francuzów poszło do urn – podało ministerstwo spraw wewnętrznych.

„Nie idę na wybory, muszę zrobić zakupy na czas epidemii” – oświadczył w rozmowie z PAP kierowca taksówki Philippe, który zamiast ustawić się w kolejce w lokalnym punkcie wyborczym, postanowił zrobić zakupy na zapas.

W niedzielę rano w podparyskim Boulogne – Billancourt ustawiła się długa kolejka do wejścia do jednego z supermarketów otwartego zwyczajowo do południa w każdą niedzielę. Kierownictwo sklepu było uprzedzone, a personel sklepu przygotowany na przyjęcie tłumu klientów, którzy szybko wykupili cały zapas mąki, oleju i produktów nabiałowych. Obsługujący uprzejmie i ze spokojem zapewniali jednak, że nie zabraknie produktów żywnościowych w najbliższych dniach.

Na ulicach Boulogne – Billancourt widać było od rana mieszkańców z torbami wypakowanymi zakupami. Sytuacja wyglądała podobnie w innych miejscowościach i miastach Francji, jak pokazują stacje telewizyjne.

Reklama

„Ja nie mogę niestety wykonywać telepracy” – kwituje propozycję polityków zachęcających do pracy zdalnej jedna z kasjerek w supermarkecie. Obsługujący klientów w niedzielę nie mieli na sobie ani maseczek medycznych, ani rękawiczek ochronnych.

W sobotę wieczór premier Edouard Philippe ogłosił zamknięcie miejsc użyteczności publicznej, które nie są niezbędne do funkcjonowania państwa. W niedzielę rano minister ekologii Elisabeth Borne ogłosiła natomiast ograniczenia w funkcjonowaniu transportu publicznego od poniedziałku.

„Działanie władz jest niespójne, bo zamykają bary, zmniejszaj liczbę pociągów, ale wybory urządzają. Postanowiłem zagłosować mimo to, bo nie jestem jeszcze stary, a koronawirus jest niebezpieczny dla osób powyżej 70-tki i dla chorych” – wyznał mieszkaniec Boulogne – Billancourt Thierry Piotrowski w rozmowie z PAP. Thierry ubolewa jednak, że – według rodzinnego zwyczaju – po głosowaniu nie pójdzie z bliskimi na niedzielny brunch do pobliskiej restauracji. Wszystkie restauracje i kawiarnie zostały zamknięte od północy do odwołania.

Punkty wyborcze, choć pustawe, zostały przygotowane do przeprowadzenia głosowania w szczególnych okolicznościach. Mężowie zaufania w komisjach wyborczych nosili rękawiczki. Ci, którzy uważali to za stosowne, mieli założone maseczki medyczne. Na stołach znajdowały się żele antybakteryjne. W kabinach do głosowania kurtyny były odsłonięte do połowy, aby głosujący nie musieli ich dotykać i zasłaniać się podczas aktu głosowania.

Mężowie zaufania zapewniali, że wszystkie karty do głosowania zostały zdezynfekowane. Na podłogach wyznaczono za pomocą taśm klejących specjalne strefy oddzielające głosujących od siebie z zachowaniem jednego metra odległości. Mężowie zaufania w rękawiczkach sprawdzali dokumenty tożsamości głosujących, którzy proszeni byli o złożenie podpisu pod spisami wyborczymi własnymi długopisami. „Weź własny długopis na wybory; niebieski lub czarny” – apelował minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner przed wyborami. Nie było jednak możliwości zachowania jednego metra od mężów zaufania siedzących za stołami prezydialnymi.

Najmniejszą frekwencję odnotowano do południa w Paryżu (12,61 proc.). Najwyższa była w położonym na południu Francji Aveyron (29,29 proc.) oraz w Górnej Korsyce (34,52 proc.).

>>> Czytaj też: #NiePójdęGłosować. Francuscy internauci oburzeni organizowaniem wyborów w czasie epidemii