USA pozostają dziś jedynym krajem na świecie, który potencjalnie może mieć zarówno siłę, jak i ideały. Dzięki temu Ameryka może zapobiec wyłonieniu się świata, w którym naga siła jest czynnikiem decydującym w stosunkach międzynarodowych - pisze felietonista Bloomberga Andreas Kluth.

W 416 roku przed Chrystusem armia Aten, będących ówczesną potęgą, pojawiła się na małej i neutralnej wyspie Melos na Morzu Egejskim. Ateńczycy postawili mieszkańcom wyspy ultimatum: albo się poddadzą Atenom i będą płacić trybut, albo zostaną zniszczeni. Oszołomieni Melijczycy apelowali do poczucia moralności, sprawiedliwości, prawa a nawet do bogów. To nieporozumienie, odpowiedzieli Ateńczycy i powtórzyli: macie prosty wybór pomiędzy zastosowaniem się do naszych nakazów a byciem zniszczonymi. Nie marnujcie zatem naszego czasu. Melijczycy w odpowiedzi uparcie twierdzili, że to nie fair. Zatem Ateńczycy „zabili wszystkich melijskich mężczyzn, sprzedali kobiety i dzieci w niewolę, a na wyspę wysłali 500 kolonistów, którzy zaczęli zamieszkiwać to miejsce”.

Tym końcowym zdaniem, być może najbardziej zwięzłym i lakonicznym w światowej literaturze, grecki historyk Tukidydes podsumowuje dialog melijski w swoim dziele „Wojna peloponeska”. Ten tekst to prawdziwa klasyka w stosunkach międzynarodowych, a także bardzo dobry przewodnik do zrozumienia dzisiejszego świata.

To dlatego, że dialog melijski jest pierwszą ekspresją dwóch tradycji, które do dziś są obecne w polityce międzynarodowej. Mentalność ateńska, którą opisuje Tukidydes, nazywana jest realizmem. W jej ramach świat jest postrzegany poprzez pryzmat siły oraz interesów. To siła decyduje o racji.

Z kolei podejście Melijczyków jest nazywane idealizmem. Tradycja ta nie zawsze była tak słaba, jak Melijczycy w „Wojnie peloponeskiej”. Z czasem z idealizmu zrodziło się prawo międzynarodowego, zaś sam idealizm był później ucieleśniony w postaci np. Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) lub Unii Europejskiej. W tym modelu to zasady mają pierwszeństwo przed siłą, aby słabszych chronić przed silniejszymi w imię ostatecznej korzyści dla wszystkich.

Reklama

Świat Zachodu po II wojnie światowej został ukształtowany w dużej mierze według architektury, którą dziś podziwialiby Melijczycy. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy był fakt, że powojenny świat znajdował się pod przewodnictwem amerykańskiego supermocarstwa, które zachowywało realistyczne podejście pod względem gotowości militarnej, ale było idealistyczne pod wzgldem wizji i wartości. ONZ optowało za legalizmem i rozwiązywaniem konfliktów bez działań wojennych. Inne instytucje, począwszy od Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) po Światową Organizację Handlu (WTO) sygnalizowały, że zasady istnieją po to, aby powstrzymać nagą siłą w stosunkach międzynarodowych.

Nikt na świecie nie był gotów do takiego wsparcia dla melijskiej mentalności, jak straumatyzowani wojną Europejczycy, a szczególnie Niemcy. Ci bowiem doprowadzili do takiego ludobójstwa, jakiego Ateńczycy nie mogliby sobie wyobrazić. Na poziomie retorycznym Niemcy zrezygnowały z twardej władzy i własnego interesu, dlatego też m.in. nie finansują w pełni własnej armii.

Przez ponad dekadę od zakończenia zimnej wojny wydawało się, że idealizm będzie przyszłością stosunków międzynarodowych. Niektórzy z autorów celebrowali „koniec historii” wraz ze stopniowym zdobywaniem przewagi przez liberalny porządek na świecie. Wielu z nich wykazywało szczególny entuzjazm wobec Unii Europejskiej, która była szczytowym osiągnięciem legalistycznego i postnarodowego multilateralizmu. Przewidywano, że to Europa będzie przewodzić światu w XXI wieku, europejska droga daje największą nadzieję, zaś Unia stanie się nową superpotęga.

Tymczasem zamiast tego mieliśmy do czynienia z ostrym odwrotem od idealizmu i powrotem do realizmu. Niektóre stare-nowe potęgi, takie jak postsowiecka Rosja, postottomańska Turcja czy postimperialne Chiny, w różnych czasach czuli się odrzuceni lub nawet upokorzeni przez Zachód i jego idealistyczne dogmaty. Nowe wzrastające potęgi (Chiny) lub potęgi asertywne (Rosja i Turcja) są dziś arcyrealistami.

Gdy prezydent Rosji Władimir Putin w 2008 roku dokonał inwazji na Gruzję oraz w 2014 roku zaanektował ukraiński Krym, zrobił to z mentalnością charakterystyczną dla antycznych Ateńczyków, zupełnie nie zważając na to, że łamie prawo międzynarodowe. W końcu kto miał go powstrzymać? Gdy rosyjskie samoloty zrzucały bomby na Syrię, aby pomóc swojemu sprzymierzeńcowi Basharowi al-Assadowi, Putin patrzył na ludzkie życie z pogardą podobną Ateńczykom, przekształcając miliony Syryjczyków w uchodźców, którzy – na co Putin zresztą liczył – zaczną płynąć do Unii Europejskiej i wywołają tam chaos.

Przez pryzmat takiego samego ciemnego realizmu chiński prezydent Xi Jinping postrzega swoje sąsiedztwo. Tam, gdzie Pekin może zastosować swoją siłę, to zrobi to. Na przykład tworząc sztuczne wyspy na Morzu Południowochińskim, aby następnie przekształcić je chińskie lotniskowce. Z kolei tam, gdzie siła Pekinu jest niewystarczająca lub mogłaby sprowokować reakcję większej siły, takiej jak USA, Chiny czekają, tak jak ma to miejsce na Tajwanie.

Nie wiemy, co Tukidydes sądził osobiście o epizodzie melijskim. Przede wszystkim grecki historyk opisał i zinterpretował taką sytuację. Realizm rzeczywiście może być domyślnym stanem natury, ale świat jest bardziej znośny, gdy ci, co są przy władzy, jednak mają jakieś wartości i ideały.

Niestety wydaje się, że Europa ma tylko wartości, ale już nie siłę. Tymczasem USA pod przywództwem Donalda Trumpa jakby czasowo utraciły zainteresowanie ideałami. Zamiast tego Waszyngton wyznaje zasadę „America First”, bez względu na to, co to może oznaczać.

To może się oczywiście zmienić po wyborach w USA. Miejmy nadzieję, że tak się stanie. Amerykanie bowiem pozostają dziś jedynym narodem na świecie, który potencjalnie ma zarówno siłę, jak i ideały. Dzięki temu Ameryka może zapobiec wyłonieniu się świata, w którym Ateńczycy mówią Melijczykom: „Silni robią tyle, ile mogą, a słabi cierpią tyle, ile muszą”.

>>> Czytaj też: Kolejny kryzys migracyjny może rozsadzić Unię Europejską. Erdogan o tym doskonale wie [OPINIA]