To nasza próba poradzenia sobie z epidemią - tłumaczył DeSantis w wywiadzie dla telewizji Fox News. "Gdy mieliśmy mieszkańców Florydy wracających z Chin, to byli przez 14 dni sprawdzani. Potem dodaliśmy (do listy) Włochy" - mówił. Przepisy dotyczące obowiązkowej kwarantanny poszerzono następnie o stan Nowy Jork i Luizjanę.

W poniedziałek na południu Florydy - podobnie jak w wielu miejscach w USA - wprowadzono nakaz pozostania w domach. Wcześniej w sobotę DeSantis zarządził obowiązujące przez dwa tygodnie wstrzymanie wynajmu domów. "Zakończycie wynajem, jedźcie do domu" - apelował do turystów.

Na początku marca gubernatorowi słonecznego stanu zarzucano bagatelizowanie epidemii. Gubernator nie zamykał publicznych plaż na Florydzie, mimo że na części z nich gromadziły się tłumy młodych ludzi. Filmiki z tłumami imprezowiczów, deklarujących, że nie przejmują się koronawirusem, wzbudzały oburzenie Amerykanów w mediach społecznościowych.

Do tej pory na Florydzie wykryto ponad 5,4 tys. przypadków koronawirusa. Zmarły co najmniej 63 osoby.

Reklama

Najgorsza sytuacja w USA panuje w mieście Nowy Jork, gdzie w niedzielę liczba zgonów wzrosła do 776. Miejskie szpitale są przeciążone, brakuje w nich środków ochronnych, a niektóre pielęgniarki noszą te same maseczki ochronne przez kilka dni. Władze ostrzegają, że niedługo nie będzie starczać dla wszystkich pacjentów respiratorów i łóżek. Zazwyczaj tętniące życiem miasto całkowicie wymarło.

Z obawy przed epidemią tysiące nowojorczyków opuszcza swoje miasto. Pobliskie stany obawiają się, że przyjeżdżający z tej największej amerykańskiej aglomeracji stworzą w ich regionach ogniska choroby. Granice stanowe w USA do tej pory można przekraczać bez kontroli.

Władze lokalne w stanie Maryland zabroniły więc wynajmowania domów przez internet, a policja w Rhode Island rozpoczęła zatrzymywanie samochodów na rejestracjach z Nowego Jorku. Prezydent USA Donald Trump rozważał w weekend wprowadzenie kwarantanny w stanach Nowy Jork, New Jersey i części Connecticut; ostatecznie nie zdecydował się jednak na taki krok.

Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)