Wedłu Instytutu Harrisa, 58 proc. Francuzów wciąż uważa, że „siedzieć w domu nie jest trudno”. To mniej niż przed dwoma tygodniami, gdy - wg. poprzedniej ankiety – takie zdanie wyrażało 64 proc. badanych.

To już czwarty tydzień zakazu wychodzenia z domu we Francji. Wolno tylko chodzić po „niezbędne” zakupy, wyprowadzać psy i spacerować, biegać lub uprawiać ćwiczenia fizyczne na wolnym powietrzu.

Od środy w wielu miejscach ograniczenia zostały zaostrzone. W Paryżu przechadzać się i ćwiczyć wolno jedynie przed godz. 10 i po 19.

Wyniki opublikowanego we wtorek sondażu są zgodne z opinią okulistki dr Nadine Penson, która powiedziała PAP, że „bardzo dobrze” znosi zamknięcie. Tłumaczyła to tym, że ma wielkie mieszkanie, do którego na czas zamknięcie wprowadziła się jej dorosła córka.

Reklama

„Zajmuję się intendenturą, to znaczy robię zakupy i gotuję. Ponadto uprawiam balkonowy ogródek. Nie mam czasu się nudzić” – przedstawiła swój rozkład dnia, dodając, że wieczorem czeka na nią lektura. „Mam trzy książki przy łóżku” – sprecyzowała.

„Nie lubię, ale znoszę” - określiła obecną sytuację inna paryżanka, pani Irene Mróz, wdowa po wielkim polskim taterniku i alpiniście Andrzeju Mrozie. „Oczekiwanie na koniec zamknięcia łatwiejsze jest dla mnie dzięki temu, że czekam na wnuka, który urodzić się ma w tym miesiącu” – wyjawiła i dodała, że „to rzadka radość w tym marazmie”.

„Ciąży przecież i niepokoi nie tylko zamknięcie. Trudno jest zapomnieć o tych, którzy cierpią, którzy stracą pracę, którzy umrą” - dopowiada.

Rozmówczyni PAP nie narzeka na brak zajęć, gdyż między przedświątecznymi porządkami, a odkładanym „od wieków” układaniem zdjęć w albumie rodzinnym „nie zauważa jak dzień umyka”.

Ta długoletnia pracownica francuskiego ministerstwa kultury znajduje jeszcze czas na godzinne spacery – na tyle pozwala regulujący zamknięcie dekret rządowy. „Mieszkam blisko Luwru, chodzę wzdłuż Ogrodu Tuileries. Uspokaja widok zieleni i przyroda, która budzi się do życia” - opowiada i zatrzymuje się nagle, bo przypomina sobie, że – „tak było do wczoraj, ale nie wiem, jak będzie dziś (w środę), po wprowadzeniu zakazu spacerowania i biegania w dzień”.

Takich kłopotów nie ma Agnes Henry, właścicielka winnicy w Le Brulat du Castellet w pobliżu miasta Bandol na Lazurowym Wybrzeżu. „Cały dzień jestem na zewnątrz. Na wsi zamknięcie jest o wiele łagodniejsze niż w mieście” – wyjaśnia i przyznaje, że „cierpi firma” działająca „na zwolnionych obrotach” nie tylko z powodu koronawirusa, ale przede wszystkim „z powodu Trumpa”, czyli podatków jakie prezydent USA nałożył na francuskie wina. „Eksportujemy jednak wciąż, właśnie wysyłamy palety do Niemiec i do Japonii”. „Nie jestem super zaniepokojona, bo wino to towar, który się nie psuje” – znajduje optymistyczną nutę.

Producentka wina określa wszystkie kroki podejmowane przez rząd jako „zapewne konieczne”, mówi, że zamknięcie trwać powinno do wygaśnięcia niebezpieczeństwa, które stwarza epidemia i wyraża nadzieję, że „potem nie będzie gorzej niż przedtem”.

Podobnie jak pani Henry, większość mieszkańców wsi - 64 proc., uważa zamknięcie w domostwach za „łatwe do przestrzegania”. Tę opinię podziela 56 proc. osób z wielkich miast i tylko 45 proc. mieszkających na przedmieściach wielkich metropolii.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)