Brakuje telefonów, komputerów, ludzi i pieniędzy. Sytuacja w stacjach robi się coraz trudniejsza.
To pracownicy sanepidu decydują, kto idzie na kwarantannę, a kogo przebadać. – Z każdym dniem mamy coraz więcej obowiązków, a ludzi do pracy nie przybywa. Wkrótce staniemy się niewydolni – mówi jeden z nich. Praca po 12–16 godzin dziennie to rzeczywistość w wielu stacjach. Zwłaszcza powiatowych, które liczą po kilkanaście, kilkadziesiąt osób.
Gdy wybuchła epidemia, najpierw uruchomiono dodatkowe telefony dla potencjalnych pacjentów, pod którymi mieli otrzymywać informacje, jak postępować w razie choroby. – Telefony nie milkną, a w wielu placówkach zostały uruchomione całodobowe numery alarmowe. Pracownicy muszą być dostępni na okrągło – mówi Dorota Gibała, rzecznik WSSE w Rzeszowie. – Bywa, że dzwonią osoby z myślami samobójczymi albo takie, które zostały same, bo ich bliscy są chorzy, a mają na wychowaniu dzieci i brak źródeł utrzymania. Po drugiej stronie są pracownicy, dla których takie rozmowy są ogromnym obciążeniem psychicznym. Bywa, że mają po nich trudności w wykonywaniu codziennych obowiązków – mówi jeden z inspektorów.
Obowiązków przybywa wraz z tym, jak rośnie liczba osób z podejrzeniem zakażenia. Pracownicy stacji prowadzą dochodzenie epidemiologiczne. – Muszą ustalić osoby z bliskiego kontaktu, ich dane osobowe, skontaktować się z nimi, zrobić wywiad i zdecydować, czy powinny przejść kwarantannę – tłumaczy Joanna Narożniak, rzecznik WSSE w Warszawie. Jeśli osoba na kwarantannie zachoruje, inspektorzy muszą wydać decyzję o jej izolacji. To oni robią listy osób, których trzeba zbadać na obecność SARS-CoV-2. Ostatnio doszły decyzje o karach za nieprzestrzeganie kwarantanny, które trzeba wydawać na podstawie danych z policji. Pracownicy codziennie raportują o liczbie osób w kwarantannie, izolacji, szpitalu, o zgonach, a ostatnio też ozdrowieniach. Obecnie na kwarantannie przebywa 153 tys. osób, a dodatkowe 32 tys. są objęte opieką sanitarno-epidemiologiczną.
Reklama
– Brakuje czasu. A wywiadu epidemiologicznego nie da się często przeprowadzić przez telefon. Trzeba udać się do szpitala, zakładu pracy, a nie każdy ma własny samochód – mówi pracownik stacji powiatowej. Efekty natłoku obowiązków są widoczne. Dane o sytuacji epidemiologicznej z powiatowych sanepidów spływają coraz później, a raporty są coraz mniej dokładne. – Często brakuje płci, wieku osób, które zmarły. Bywa, że dane na ten temat spływają nazajutrz – mówi jeden z pracowników WSSE.
Nasi rozmówcy często nie dzwonią do osób, które mają negatywny wynik testu. – Dzwonimy tylko do tych z pozytywnym. Z negatywnym, jeśli wystarczy czasu – przyznaje jeden z nich. Bywa, że decyzje o kwarantannie nie są wystawiane od razu, a na 1–2 dni przed jej zakończeniem. Przybywa stacji, które stosują nową zasadę: dzwonią do osób, które są objęte kwarantanną, i je o tym informują, dodając, że dokument przyjdzie w późniejszym terminie.
Pracownicy sanepidów czują się zapomnieni, gdy resort zdrowia dziękuje medykom i ratownikom, a im nie. – My tylko słyszymy, że coraz bardziej zawodzimy i zostaniemy rozliczeni z pracy. Otrzymujemy telefony z pretensjami od pacjentów, że są na kwarantannie, a nikt im nie wykonał testu, od lekarzy, że mieli mieć wynik po 24 godzinach, a wciąż go nie ma. Tymczasem laboratoria są zatkane. Bywa, że na wynik trzeba czekać nawet przez trzy dni – mówi jeden z pracowników sanepidu.
Nasi rozmówcy skarżą się też, że zdarzają się pacjenci, którzy nie pojawiają się na wyznaczone pobranie wymazu do testu. Problem polega też na tym, że stacje od lat były niedofinansowane. Pierwszym kłopotem było uruchomienie infolinii dla dziesiątek czy setek tysięcy osób, jeżeli w stacji jest tylko kilka linii. Niektóre podają komórki z prywatnymi numerami. – Ale i tak to nie wystarczy, więc nic dziwnego, że linie są zajęte – mówi jeden z pracowników. W wielu miejscach brakuje sprzętu i ludzi.
Mimo wsparcia wolontariuszy i prób pracy w systemie zmianowym pracuje się po godzinach, również w nocy. To zaś będzie skutkowało obciążeniem budżetu sanepidów. W jednym z województw koszty samych nadgodzin za marzec wyniosły 200 tys. zł. – Jesteśmy jak na III wojnie światowej. Zawiesiliśmy większość działań rutynowych, uruchomiliśmy wszystkie zasoby. Prowadzimy nie tylko dochodzenia, lecz także badania laboratoryjne. Pracujemy przez całą dobę. I wszystkie dane o koronawirusie pochodzą od nas – podsumowuje Tomasz Augustyniak, pomorski państwowy wojewódzki inspektor sanitarny.