Współpraca USA z Chinami, aby zwalczyć koronawirusa, to dobry pomysł. Trzeba jednak pamiętać, że ambitne reżimy autorytarne nie robią niczego w sposób bezinteresowny – pisze w opinii publicysta Bloomberga Hal Brands.

Pandemia koronawirusa to globalne wyzwanie, które nie liczy się ani z granicami państw, ani z podziałami geopolitycznymi. Sytuacja taka wymaga zatem większej współpracy USA z Chinami w krótkiej perspektywie, nawet jeśli w dłuższym terminie rywalizacja między oboma państwami będzie coraz większa.

Historia zna już takie przykłady, Ameryka bowiem przez długi czas współpracowała ze swoimi geopolitycznymi rywalami w celu rozwiązania globalnych problemów. Jednak współpraca USA ze Związkiem Radzieckim z czasów zimnej wojny przypomina nam jeszcze o czymś, co jest ważne w czasie obecnego kryzysu. Otóż ambitne reżimy autorytarne nie robią niczego w sposób bezinteresowny i często wykorzystują „dobre uczynki” jako przykrywkę dla tych złych.

Najbardziej przekonującym apelem o współpracę na linii USA-Chiny jest list otwarty Asia Society oraz University of California-San Diego podpisany przez byłych amerykańskich urzędników i ekspertów zajmujących się polityką zagraniczną. List w swojej treści jest trzeźwy i wrażliwy. Jego autorzy nie próbują usprawiedliwić początkowych i szkodliwych działań Chin ws. koronawirusa, ani też nie ignorują rażących kłamstw, jakie Pekin rozpowszechniał jeśli chodzi o źródła koronawirusa.

Autorzy listu argumentują, że biorąc pod uwagę siłę i skalę obecnego kryzysu, geopolityczni rywale muszą współpracować, „aby wyeliminować chorobę zarówno w kraju, jak i za granicą przy kosztach, które wszyscy mogą zaakceptować”. W dokumencie pojawia się również nawiązanie do tego, że Ameryce udało się już pokonywać okrutne choroby w dobie silnej rywalizacji geopolitycznej. Chodzi o lata 60. i 70. XX wieku, gdy USA oraz ZSRR współpracowały, chcąc wyeliminować ospę prawdziwą (czarną ospę) – jedną z najbardziej śmiertelnych chorób XX wieku. Działo się to w czasach globalnej zimnej wojny.

Reklama

Dziś perspektywy na pokonanie koronawirusa z pewnością będą lepsze, jeśli Waszyngton i Pekin będą mogły dzielić się informacjami, wymieniać najlepszymi praktykami medycznymi oraz koordynować wysiłki na rzecz stworzenia leków i szczepionek. I choć powinno dość do dyplomatycznego (a być może i prawnego) rozliczenia Chin za koszmar, który zgotowały światu, to należy to odłożyć na później – do czasu, aż USA oraz inne demokracje odzyskają równowagę. Niemniej obecnie USA muszą mieć oczy szeroko otwarte jeśli chodzi o współpracę z Chinami. Najlepszym ostrzeżeniem dla Ameryki i świata jest historia amerykańsko-sowieckiej współpracy w zakresie walki z ospą prawdziwą.

Wspólna walka z ospą prawdziwą

Kampania mająca na celu eradykację ospy prawdziwej była efektem globalnej współpracy, podjętej pod auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) oraz Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), która rozpoczęła się w 1965 roku. Bliska współpraca ówczesnych mocarstw była kluczowa. ZSRR dostarczył większość szczepionek, zaś Ameryka większość finansowania – pisze historyk Erez Manela.

Pod koniec lat 70. XX wieku, ospa prawdziwa, która wcześniej zabiła być może nawet 2 mln osób, została wyeliminowana. Był to wielki triumf ludzkości oraz przykład współpracy z obopólną korzyścią dla rywalizujących ze sobą stron.

Historia ta jest jednak nieco bardziej skomplikowana, niż zazwyczaj pamiętamy. ZSRR nie pomógł w kampanii mającej na celu zwalczenie ospy prawdziwej ze względów altruistycznych. Moskwa zgodziła się na współpracę przede wszystkim po to, aby zademonstrować swoją naukową sprawność, zdobyć sympatię i wsparcie ze strony państw trzeciego świata oraz zmniejszyć transgraniczną transmisję z takich państw, jak Iran czy Afganistan. (USA również miały swoje motywy geopolityczne. Waszyngton chciał poprawić swoją globalną reputację po wojnie w Wietnamie oraz zmniejszyć niestabilność, która mogłaby stworzyć przestrzeń dla komunistycznej ekspansji.)

Najważniejsze jednak w tej historii jest to, że Moskwa przyjęła niezwykle cyniczne podejście do całej kampanii walki z ospą prawdziwą. Gdy międzynarodowy program eliminacji ospy prawdziwej nabrał rozpędu, ZSRR przyspieszył prace nad programem broni biologicznej, która obejmowała – tak, odgadliście – właśnie ospę prawdziwą oraz inne śmiercionośne patogeny. „Przez cały okres zimnej wojny uważaliśmy wirusy za jedną z najbardziej wartościowych amunicji w naszym arsenale” – przyznał później jeden z sowieckich oficjeli. „Zdolność wirusów do infekowania ogromnej liczby ludzi nieskończoną liczbą cząsteczek sprawiała, że stawały się one idealną bronią w nowoczesnej wojnie strategicznej”. Program ten był rzecz jasna naruszeniem ducha kampanii mającej zwalczać ospę prawdziwą oraz naruszał Konwencję o broni biologicznej, którą Moskwa podpisała w 1972 roku.

Nie był to pierwszy przypadek sytuacji, w której Sowieci publicznie angażowali się we współpracę tylko po to, aby sabotować ją zza kulis. Moskwa oszukiwała np. w sprawie traktatu o ograniczaniu systemów przeciwbalistycznych z 1972 roku, który stanowił kamień węgielny zimnowojennej kontroli zbrojeń, tworząc wielki radar mogący być bazą dla narodowego systemu obrony rakietowej. Moskwa naruszyła także postanowienia Protokołu genewskiego ws. broni chemicznej, przekraczając granice kontroli zbrojeń paktu SALT II (który nigdy nie został ratyfikowany przez amerykański Senat, ale wciąż funkcjonował jako porozumienie wykonawcze).

Właśnie takie zamiłowanie do dwulicowości miał na myśli Ronald Reagan, gdy przypomniał Amerykanom, że Sowieci „otwarcie i publicznie przyznali, że jedyną moralnością, którą uznają, jest to, co przyczynia się do poprawy ich sytuacji. Oznacza to, że rezerwują sobie prawdo do popełnienia każdej zbrodni, do kłamania, oszukiwania, aby ten cel osiągnąć”. Jak dodał Reagan, „kiedy robisz z nimi biznes, nawet w ramach detente, musisz mieć to na uwadze”. Podobne ostrzeżenie powinno się mieć w głowie przy okazji współpracy z Chinami, czyli kolejnym cynicznym, leninowskim reżimem.

Współpraca z Chinami tak jak kiedyś z ZSRR

Chiny już dziś mają wiele osiągnięć w zakresie wykorzystywania amerykańskiej chęci do współpracy w sprawach międzynarodowych po to, aby osiągnąć swoje cele geopolityczne. W czasie, gdy prezydentem USA był Barack Obama, Pekin ostrożnie przetrzymał perspektywę podpisania porozumienia ws. zmian klimatu oraz w zakresie innych amerykańskich priorytetów. Ostatecznie Chiny zgodziły się na porozumienie ws. zmian klimatu, ale wydaje się, że osłabiło to amerykańską presję na inne sprawy w ramach stosunków bilateralnych.

Ujmując rzec bardziej ogólnie, tak jak Sowieci mówili o „pokojowej koegzystencji” w nadziei na to, że Zachód zmniejszy działania na rzecz obronności, tak dziś chińscy urzędnicy podkreślają obopólną współpracę na zasadzie „wygrany-wygrany”, aby ukryć fakt, że chińska agenda opiera się na zasadzie „wygrany-przegrany”. Dlatego w czasie, gdy w amerykańskiej polityce kształtuje się dwupartyjny konsensus, w ramach którego wszyscy dostrzegają potrzebę traktowania Chin jak poważnego rywala, nawoływania ze strony progresywnej lewicy, aby wycofać się z rywalizacji i skupić na współpracy, prawdopodobnie jest tym, co Pekin chce usłyszeć.

Ważne jest również, aby pamiętać, jak niewiele Chiny dotychczas wniosły. Pekin robi wielki show, pokazując, że dostarcza maski, testy oraz wyposażenie medyczne do potrzebujących krajów. Tymczasem duża część tych rzeczy okazała się być wadliwa, pomijając już fakt, że nie były to dary, ale zakupy.

W tym samym czasie Chiny, za pośrednictwem oficjalnej prasy zagroziły, że zepchną USA w „morze koronawirusa” wstrzymując eksport leków. Partia Komunistyczna nie ujawniła jak dotąd precyzyjnych informacji na temat tego, jak doszło do pierwszych infekcji oraz jaka część ludności jest zakażona, gdyż podważyłoby to jej legitymizację i prestiż. W tle pozostają pojawiające się od dłuższego czasu podejrzenia ze strony amerykańskich urzędników, że Chiny prowadzą ofensywny program broni biologicznej, naruszając swoje zobowiązania międzynarodowe.

Nie jest to oczywiście argument za tym, aby nie szukać większej współpracy z Chinami w zakresie zwalczania koronawirusa. To dobra wiadomość, że administracja Trumpa złagodziła retorykę o „chińskim wirusie”. To trafna etykietka, ale dziś jest kontrproduktywna. USA powinny zachęcać Pekin do podzielenia się wszystkim, co wie o koronawirusie oraz o metodach zwalczania patogenu. Z kolei Waszyngton powinien być transparentny w mówieniu o tym, jakie są amerykańskie ustalenia ws. koronawirusa. Jeśli uda się opracować szczepionkę, to powinna być rozprowadzona na całym świecie.

Powinniśmy jednak jasno dodać, że bez względu na rodzaj współpracy z Chinami, to będzie ona prawdopodobnie niekompletna i zorientowana na własny interes. Pekin będzie również dążył do osiągnięcia maksymalnych korzyści dyplomatycznych z roli, jaką odgrywa w zakresie zwalczania koronawirusa.

Nie ma żadnych powodów, aby oczekiwać odejścia od szerszego wzoru oszustwa i podstępu, który jest wiązany z reżimami autorytarnymi. Parafrazując Ronalda Reagana, koronawirusowe odprężenie może być dobrym pomysłem tak długo, jak jesteśmy świadomi jego ograniczeń.

>> Czytaj też: Odporność na koronawirusa w Chinach. Ruszyły badania epidemiologiczne