Drakońskie ograniczenia mające na celu zahamowanie epidemii w różnoraki sposób dotknęły każdy sektor gospodarki. Na razie politycy słusznie unikają dyskusji o tym, jak rozłożyć koszty kryzysu, a zamiast tego priorytetowo traktują zwiększone wydatki na złagodzenie szoku gospodarczego. Ale kiedy kryzys zdrowotny w końcu się skończy, można spodziewać się coraz głośniejszych nawoływań do tego, by niespodziewane wydatki były sprawiedliwie rozłożone. To naturalne, że system podatkowy będzie wykorzystany do równomiernej alokacji strat, istotne jest jednak, by rządy zastanowiły się nad tym, co dokładnie doprowadziło do powstania nierówności podczas zamrożenia gospodarki – tak aby nieumyślnie nie pogorszyć sytuacji.

W normalnych czasach klasyczny sposób postrzeganiaredystrybucji dochodów i bogactwa głosi, że sprawiedliwe jest, by ci, którzy zarabiają więcej lub posiadają więcej, płacili więcej za usługi publiczne, takie jak opieka zdrowotna i edukacja. Ich wkład z podatków pomaga również finansować państwowe płatności na rzecz osób pozostających w tyle – na przykład w formie zasiłków dla bezrobotnych. I chociaż rządy na całym świecie mają różne poglądy na temat poziomu wdrożenia tego konceptu, większość z nich zgadza się, że ta zasada jest słuszna.

Z pandemią Covid-19 jest nieco inaczej. Nierówności wynikają z decyzji poszczególnych rządów o zamknięciu znacznej części gospodarki. Przedsiębiorstwa, które zamknęły np. sklepy, ucierpiały, przyczyniając się jednak do pewnej korzyści – faktu, że mniej ludzi narażonych było na działanie koronawirusa. Ekonomiści nazywają tę asymetrię pomiędzy tymi, którzy ponoszą koszty działania, a tymi, którzy na nim zyskują, „efektem zewnętrzym” („externality”) – i postrzegają ją jako klasyczny przypadek interwencji rządu w celu zrównoważenia sytuacji.

>>> Czytaj też: Polski projekt "antyprzejęciowy". Rząd wzoruje się na rozwiązaniach z Niemiec

Reklama

Uznając, że właśnie z tym mamy do czynienia, powinniśmy zmienić sposób, w jaki myślimy o redystrybucji. Przykładowo grupa ekonomistów, w tym Emmanuel Saez z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, wezwała do wprowadzenia europejskiego podatku majątkowego. Miałby on pomóc rządom zmniejszyć poziom ich zadłużenia, które nieuchronnie wzrośnie w czasie pandemii i po jej zakończeniu.

Istnieje jednak wiele praktycznych i koncepcyjnych problemów związanych z podatkiem majątkowym. Na przykład ryzyko unikania podatków na dużą skalę oraz fakt, że byłby to rodzaj podwójnego opodatkowania. Jednak największym problemem w tym przypadku jest to, że rozwiązałby on niewłaściwą formę nierówności. Przecież nawet bogaci ludzie mogą ponieść koszty związane z restrykcyjnymi środkami mającymi na celu spłaszczenie krzywej zakażeń. Przykładowo stosunkowo majętny przedsiębiorca, który zawiesił pracę fabryki z powodu ograniczeń, płaciłby dwa razy. Najpierw poprzez utratę produkcji, a następnie poprzez podatek majątkowy. I odwrotnie: ubogi w aktywa pracownik sektora publicznego, który podczas pandemii pozostał w domu, bez ryzyka utraty dochodów lub pracy, nie płaciłby w ogóle.

Lepszą alternatywą byłoby opodatkowanie osób fizycznych i firm w różny sposób – w zależności od tego, jak dobrze poradziły sobie podczas zamrożenia gospodarki. Standardowy system podatku dochodowego i ulg już w pewnym stopniu to przewiduje. Jeśli w czasie pandemii stracę interes, będę zarabiał mniej, co obniży mój podatek dochodowy. Ale proste podnoszenie podatków osób dużo zarabiających może napotkać podobne problemy, jak podatek majątkowy. Wciąż może to uderzyć w tych, których dochody gwałtownie spadły, ponieważ musieli zawiesić swój biznes. Czy wyższe opodatkowanie jest w tym wypadku słuszne?

>>> Czytaj też: Kontrowersyjna strategia Szwecji wobec pandemii jest jednak skuteczna?

Jednym ze sposobów na bardziej sprawiedliwe dostosowanie podatków byłoby określenie, które sektory są w stanie pozostać otwarte w czasie kryzysu – to one powinny odpowiadać za większy wkład w budżet. Inny plan, opracowany przez Michele Boldrin, ekonomistkę z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w St. Louis, polegałby na nałożeniu wyższych podatków na tych, których zarobki wzrosły lub pozostały na tym samym poziomie w 2020 roku w porównaniu z rokiem poprzednim. Będzie trzeba wziąć pod uwagę też wyjątki, na przykład pracowników i pracowniczki służby medycznej, którzy pracowali niezwykle ciężko i narażali swoje życie podczas pandemii. Zasługują oni na premię, a nie na podwyżkę podatków. Uzasadniona zaś wydaje się dopłata, która obejmowałaby tych, którzy mogą utrzymać swoje dochody, a jednocześnie bez problemów pracują w domu.

Propozycje te napotykają na praktyczne problemy. Ustalenie, kto dokładnie powinien płacić za „efekty zewnętrzne” nie będzie łatwe. Rządy nie powinny omawiać żadnych nowych podatków, nie mówiąc już o ich wprowadzeniu, w czasie gdy gospodarka światowa wchodzi w głęboką recesję. Nawet rozmowy o wyższych podatkach skłoniłyby obywateli do większych oszczędności, co dodatkowo pogłębi kryzys.

Jednak jeśli w przyszłości rządy będą chciały wykorzystać podatki, by pomóc tym, którzy stracili w trakcie pandemii, a także planując odciążyć kolosalne rachunki publiczne, muszą być bardzo ostrożne w określaniu, kto naprawdę zyskał na kryzysie. Politycy nie mogą być postrzegani jako „niekompetentni wyrównacze”, którzy zadają dodatkowy cios tam, gdzie koronawirus już dokonał szkód.

>>> Czytaj też: Morawiecki: Nie ma dziś ważniejszego zadania przed Europą niż "drugi plan Marshalla" na miarę XXI wieku