Niski poziom cen ropy to dla Polski więcej korzyści niż zagrożeń; tania ropa korzystnie wpływa na bilans płatniczy Polski - powiedział w rozmowie z PAP dr Paweł Poprawa z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Notowania rynkowe ropy pozostają na poziomach najniższych od dekad. Ropa Brent kosztowała w środę w okolicach 20 dolarów za baryłkę. Od początku kwietnia nieprzerwanie trwa trend spadkowy. Amerykańska WTI w środę kosztowała ok. 11 dolarów za baryłkę. To najniższy poziom notowań tego surowca od połowy lat 80. XX w. Analitycy oceniają, że rynek przestraszył się skali nadpodaży ropy.

Zdaniem Poprawy, bardzo niski poziom cen ropy naftowej, jeśli będzie długotrwały, przełoży się na "potężny kryzys" u wszystkich jej producentów na świecie, ale - jak ocenił - "dla Polski jest więcej korzyści niż zagrożeń".

"Dla naszej gospodarki niskie ceny ropy są bardzo korzystne, bo za niskimi cenami ropy pójdzie niska cena gazu, czyli obniżenie cen nośników energii, co sprzyja ożywieniu gospodarczemu. Często się u nas mówi o imporcie gazu, ale trzeba też pamiętać, że Polska jest poważnym importerem ropy naftowej na poziomie ponad pół miliona baryłek dziennie, dlatego tania ropa doskonale wpływa na nasz bilans płatniczy" - dodał ekspert.

"Przy cenie ropy 70 dolarów za baryłkę polskie rafinerie wydawałyby na jej import około 13 miliardów dolarów rocznie, podczas gdy przy obecnym poziomie cen rzędu 20 dolarów za baryłkę byłoby to mniej niż 4 mld dolarów rocznie. Następująca w ślad ropy przecena gazu ziemnego przynieść może oszczędności rzędu kolejnych kilku miliardów dolarów rocznie" - zaznaczył Poprawa.

Reklama

"W perspektywie spółek takich jak Orlen, Lotos, czy PGNiG - które także przechodzą przez problemy związane z niskim poziomem cen - obecny kryzys nie będzie tak bardzo destruktywny jak dla wielu innych firm naftowych na świecie, gdyż nie mają one dużej skali wydobycia tych surowców. Najtrudniejsza sytuacja jest teraz właśnie w pionie wydobycia. Nasze firmy zapewne sobie poradzą - spółki Lotos i Orlen mogą w tej chwili przenieść ciężar generowania zysku w obrębie korporacji na rafinerie i na Downstream, czyli m. in. sprzedaż. Dzięki temu, że ceny ropy są niskie, mogą zwiększyć marżę rafineryjną - dla naszych podmiotów to nie będzie odczuwalne" - ocenił.

Wskazał, że do tego dochodzi także aspekt polityczny. "Głównym zagrożeniem politycznym dla Polski jest Rosja, a ta sytuacja bardzo gwałtownie osłabia jej możliwości ekonomiczne i polityczne - trzeba pamiętać, że sprzedaż ropy naftowej daje ok. 40 proc. wpływów rosyjskiego budżetu" - zaznaczył.

Poprawa ocenił, że niskie ceny ropy w największym stopniu uderzą w rosyjskich producentów ropy i amerykańskich producentów ropy łupkowej. Zaznaczył, że dla producentów ropy z łupków ze Stanów Zjednoczonych ceny są już w tej chwili zdecydowanie poniżej rentowności, tak samo jest z rosyjskimi producentami tego surowca, dla których są one "katastrofalne". "W Rosji obecnie ocenia się, że poziom zrównoważenia budżetu uzyskuje się przy cenach rzędu 42 dolarów, albo więcej za baryłkę" - wskazał.

Jego zdaniem niskie ceny surowca w mniejszym stopniu uderzają w producentów ropy z Bliskiego Wschodu, bo mają oni niższe koszty wydobycia. "Dla Arabii Saudyjskiej ten poziom cen jest oczywiście bardzo nieatrakcyjny, ale w perspektywie czasowej możliwy do zaakceptowania, ponieważ ich koszty wydobycia są tak niskie, że jeszcze posiadają jakiś margines zysku" - dodał.

Dodał, że kryzys cenowy na rynku ropy naftowej to "potężne uderzenie w jej eksporterów" i nie nikt dziś nie wie, ile czasu jeszcze potrwa. Przypomniał, że w historii obserwowaliśmy wiele momentów załamania się cen tego surowca i zwykle maksymalny dół cenowy był relatywnie krótki, po czym następowało odbudowywanie poziomu cen.

"Teraz może być inaczej, bo mówimy o globalnym i na bardzo dużą skalę kryzysie popytu na ropę. Tego typu kryzysu rynki ropy jeszcze nie przechodziły. Wszystkie podmioty na świecie zmniejszają jej zużycie - mówi się, że może ono spaść w bieżących miesiącach o jedną trzecią w stosunku do poziomu sprzed kryzysu, więc jest to czynnik absolutnie destrukcyjny" - powiedział.

Zdaniem Poprawy, w perspektywie kilku miesięcy, gdy państwa będą wychodziły z kwarantanny i ludzie zaczną się przemieszczać samochodami oraz stopniowo wróci ruch lotniczy, konsumpcja ropy naftowej zacznie się odbudowywać.

"Ona na pewno nie wróci do pierwotnego stanu, a najdrożsi producenci ropy naftowej, będą musieli zatrzymać produkcję, co zmniejszy jej podaż za pomocą czynnika ekonomicznego, do tego dołożą się czynniki polityczno-decyzyjne dodatkowo wymuszające na producentach samoograniczanie produkcji ropy" - ocenił.

Przypomniał, że już dziś kraje OPEC, Rosja i Stany Zjednoczone rozmawiają o tym, jak bardzo można obniżyć poziom wydobycia.

"Możliwe, że w perspektywie drugiej połowy roku rynki ropy zaczną szukać równowagi w tej nowej sytuacji i na pewno nie będzie to rynek po 10 czy 20 dolarów za baryłkę, tylko zdecydowanie wyżej" - dodał ekspert.

>>> Polecamy: Wpadniemy w recesję. To w zasadzie pewne