Partia Jarosława Kaczyńskiego boi się, że Sąd Najwyższy pokrzyżuje plan przeniesienia wyborów na termin wakacyjny. Dlatego znów na polityczną agendę wróciła możliwość wyznaczenia terminu na 23 maja. Sytuacja w obozie władzy jest na tyle napięta, że może się skończyć utratą większości przez gabinet Mateusza Morawieckiego - wynika z nieoficjalnych ustaleń DGP.

Przeciąganie liny trwa w trakcie rozmów PiS i Porozumienia na temat korekt ustawy o głosowaniu korespondencyjnym w wakacje.

PiS, po wypowiedzi prezes Izby Kontroli Nadzwyczajnej Joanny Lemańskiej dotyczącej ewentualnego orzeczenia SN w sprawie wyborów, ma poważne obawy, że Sąd Najwyższy (SN) nie tyle nie unieważni niedzielnych wyborów prezydenckich (do których i tak nie dojdzie), ile po prostu nie zajmie żadnego stanowiska w sprawie. Jak mówi nasz informator, także nieoficjalne informacje z SN wskazują, decyzja może pójść w tym kierunku. SN może orzec, że nie może wypowiedzieć się w sprawie ważności wyborów, które faktycznie się nie odbyły. A na orzeczeniu SN o nieważności wyborów 10 maja w dużej mierze opiera się koncepcja rozpisania nowych wyborów przez marszałek Sejmu Elżbietę Witek, która jest sednem kompromisu między Jarosławem Kaczyńskim a Jarosławem Gowinem.

- Orzeczenie o nieważności wyborów SN byłoby jedynym osadzonym w konstytucji rozwiązaniem - mówi nam ważny polityk PiS.

Rozważaną aktualnie alternatywą ma być skorzystanie przez Elżbietę Witek z przepisu z ustawy korespondencyjnej i zarządzenie innego terminu wyborów 23 maja. Kwestią dyskusyjną jest, czy Witek przesunie termin wyborów z 10 maja na 23 maja, czy po nieudanych niedzielnych wyborach zarządzi nowy termin na 23 maja. Pytanie, do kiedy taki ruch marszałek jest możliwy. - Musimy się poruszać zgodnie z terminami w konstytucji. Najmniej wątpliwości byłoby, gdyby decyzja zapadła do jutra. Pytanie, czy nie będzie budziła wątpliwości, jeśli zapadanie także po niedzieli - mówi nasz informator.

Reklama

Z naszych informacji wynika, że próby forsowania przez PiS terminu majowego wywołały głębokie napięcie w koalicji rządzącej, zwłaszcza z politykami Porozumienia. Należy bowiem pamiętać, że to Jarosław Gowin i jego ludzie doprowadzili do tego, że jutrzejsza elekcja nie dojdzie do skutku. Jednocześnie Porozumienie mówi twarde “nie” jakimkolwiek terminom majowym. Jeśli PiS zrealizuje taki scenariusz, oznaczać to będzie konflikt z Porozumieniem i potencjalny potężny kryzys rządowy, łącznie z rozpadem koalicji. - W najgorszym razie będziemy mieli wybory, ale liczymy, że nasi koalicjanci zrozumieją, że nie było innego wyjścia i zaakceptują to rozwiązanie - mówi nasz rozmówca.

Na nasze pytanie, czemu do zarządzenia nowych wyborów nie wystarczy sama uchwała PKW o fiasku wyborów 10 maja (bez orzeczenia SN - o takim wariancie mówił w DGP były szef PKW sędzia Wojciech Hermeliński), nasz rozmówca odpowiada, że to procedura nieopisana w konstytucji, w przeciwieństwie do wariantu z unieważnieniem wyborów na podstawie orzeczenia SN.

W grę jako inne rozwiązanie cały czas wchodzi stan nadzwyczajny, ale PiS nie chce go wprowadzać. - Stan klęski żywiołowej, byłby wprowadzony tylko z powodu przesunięcia wyborów więc, byłyby zarzuty o jego konstytucyjność. Można wprowadzić z kolei stan wyjątkowy, bo są podstawy, ale to niewygodne politycznie i nie zgadza się na to prezydent - mówi nam polityk prawicy.

Napięcia na linii PiS-Porozumienie związane są z trwającymi pracami nad projektem nowelizacji ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. Napięcia mogą być więc także elementem nacisku PiS na mniejszego partnera.

Tzw. “plan dwóch Jarosławów” (liderów PiS i Porozumienia) zakłada, że jutrzejsze wybory nie dojdą do skutku, następnie PKW przygotuje sprawozdanie i na jego podstawie SN orzeknie nieważność elekcji. Część komentatorów zwracała uwagę, że w treści porozumienia nie zawarto gwarancji, że wybory w maju odbyć się nie mogą. - Na 99 proc. tych wyborów w maju prawdopodobnie nie będzie. Zawsze sobie trzeba zostawić ten jeden procent, nie ma w tej chwili pewności - mówił wczoraj w Radiu Plus Krzysztof Sobolewski, szef komitetu wykonawczego PiS.

Wątpliwości części konstytucjonalistów budziło też to, że SN miałby orzekać o nieważności czegoś, co się nie odbyło - w tym przypadku wyborów 10 maja. Kontrowersje wzbudziło także to, że w planie politycznym antycypuje się przyszłe orzeczenia niezawisłego Sądu. - Z pewnym zdziwieniem przyjęłam czynione apriorycznie założenie co do przyszłego orzeczenia Sądu Najwyższego odnośnie ważności wyborów - skomentowała na antenie TVN24 sędzia Lemańska. - Tylko od składu orzekającego zależy, jaka będzie treść podjętego orzeczenia. Wszelkie spekulacje, które pojawiają się w mediach w tym zakresie, traktuję jako element dyskursu publicznego bez żadnego wpływu na orzeczenia, które zapadają w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych

>>> Czytaj też: Emilewicz: W sobotę lub niedzielę będzie gotowy projekt noweli o głosowaniu korespondencyjnym