Z danych zebranych przez HRE Investments wynika, że od 1 maja popyt na obligacje skarbowe spadł kilkukrotnie. Wszystko - jak pisze analityk firmy Bartosz Turek - "za sprawą wyraźnego cięcia oprocentowania tych papierów, które dziś podobnie jak bankowe lokaty, stały się lichą tarczą przeciwko inflacji".

Przypomina, że jeszcze w kwietniu br., w ciągu zaledwie 30 dni Polacy kupili detaliczne papiery skarbowe warte 5,4 mld złotych. "Był to rekord wszechczasów i wynik dwa razy lepszy niż dotychczasowy rekord sprzedaży" - wskazuje. Przypomniał też, że jeszcze w latach 2010 -20214 Ministrowi Finansów udawało się sprzedawać papiery warte 2-3 miliardy złotych rocznie.

Jego zdaniem, winą za gwałtowny przyrost popytu w kwietniu, a potem jego spadek w maju obarczyć trzeba cięcie oprocentowania obligacji. "Zakomunikowano je pod koniec kwietnia, co ruszyło lawinę nowych zleceń składanych w ostatnich dniach kwietnia. Popyt był tak duży, że trzeba było aktualizować list emisyjny obligacji czteroletnich. Zakładał on limit sprzedaży na poziomie 2 mld złotych. Okazało się, że było to za mało i podniesiono limit do 5 miliardów. W efekcie w samym tylko kwietniu papiery te kupili Polacy za łączną kwotę prawie 2,9 mld zł" - napisał.

Od maja w sprzedaży są już papiery znacznie gorzej oprocentowane niż w kwietniu, kiedy to oferta była nawet 2-3 razy bardziej atrakcyjna. Dziś obligacje 3-miesięczne i dwuletnie są w stanie ochronić oszczędności przed inflacją tylko jeśli wzrost cen w sklepach nie przekroczy poziomu odpowiednio 0,4 proc. i 0,8 proc. Dodaje, że na tak niski wzrost cen trudno dziś liczyć.

Reklama

Niewiele lepiej - jak pisze analityk - sytuacja wygląda w przypadku obligacji indeksowanych inflacją. Chodzi o takie papiery, w przypadku których od drugiego roku oprocentowanie ma być wyższe niż inflacja o z góry umówioną marżę dodatkowego zysku. "Problem w tym, że jest ona na tyle niewielka, że z łatwością może zostać zjedzona przez tzw. podatek Belki" - wyjaśnia. Wskazuje, że inwestując oszczędności w papiery czteroletnie możemy liczyć na realne zyski lub co najmniej ochronę kapitału pod warunkiem, że inflacja nie będzie wyższa niż 2,7 proc. W przypadku obligacji 10-letnich o realnym zysku będziemy mogli zapomnieć przy inflacji wyższej niż 4 proc. w skali roku.

W jego ocenie, najlepsza jest oferta obligacji kierowanych do beneficjentów programu 500+ (papiery 6-letnie i 12-letnie). Jednak - jak zauważa - ich także nie ominęło ministerialne cięcie i od maja są oferowane na gorszych warunkach niż jeszcze w kwietniu.

"Jeśli sytuacja dalej będzie się tak rozwijała, to w maju sprzedaż obligacji skarbowych może nie przekroczyć nawet poziomu 1 – 1,5 mld złotych" - pisze. Odpływu kapitału można się też spodziewać z bankowych lokat, których oprocentowanie podlegało głębokiej korekcie znacznie wcześniej niż w przypadku oferty detalicznych obligacji skarbowych. "Gdy dodamy do tego mierzone w miliardach złotych odpływy z funduszy inwestycyjnych, otrzymamy obraz w którym Polacy z jednej strony nie chcą nadmiernie ryzykować, a z drugiej szukają rozwiązań, które pomogłyby im uchronić kapitał przed inflacją" - podsumowuje.

Zauważa też, że taką bezpieczną przystanią może być rynek nieruchomości. Dodaje jednak, że jest to inwestycja, którą należy traktować jako długoterminową, a sytuacja na rynku wynajmu nie jest aż tak dobra jak jeszcze kilka miesięcy temu, gdy stawki rosły, a znalezienie najemcy było raczej kwestią dni niż tygodni. Wskazuje, że sytuację na rynku najmu może jednak już niedługo wesprzeć rządowy plan dopłat do czynszów (do 1,5 tys. zł miesięcznie). Do odbudowania popytu na najem mogą też przyczynić się banki, o ile utrzymają nowe ograniczenia w udzielaniu kredytów mieszkaniowych (wyższy wkład własny i wymagania odnośnie źródeł dochodów). "Tak samo jak ponad 10 lat temu może to doprowadzić do wzrostu liczby osób, które w obliczu braku zdolności kredytowej, będą zmuszone zostać najemcami" - zauważa.

>>> Czytaj też: Kogo stać na nieoczekiwane wydatki? Eurostat prześwietlił finanse Europejczyków