Taki wniosek jest zgodny z opinią władz Stanów Zjednoczonych, które również oceniały, że incydent był przypadkowy.
3 maja co najmniej cztery północnokoreańskie pociski uderzyły w południowokoreański posterunek strażniczy w strefie granicznej. Żołnierze Korei Płd. odpowiedzieli ogniem – informowało kolegium szefów sztabów południowokoreańskiej armii.
„Nie mogę przekazać szczegółów, ale zdobyliśmy dowody z różnych źródeł wywiadowczych, w tym dowody poszlakowe, na to, że to było przypadkowe” - powiedział wysokiej rangi przedstawiciel kolegium. Zdobyte dowody określił jako „rozstrzygające”.
Rozmówca Yonhapu podkreślił, że żołnierze Korei Płn. nie podjęli żadnych konkretnych działań, gdy Korea Płd. odpowiedziała ogniem. Dodał, że w okolicy miejsca zdarzenia widziano również cywilów, którzy jak zwykle pracowali tam w polu.
Inny oficer kolegium powiedział agencji, że do incydentu doszło w czasie, gdy na północnokoreańskim posterunku zwykle następuje zmiana warty i sprawdzane jest uzbrojenie, co jego zdaniem zwiększa szanse na przypadkowy wystrzał.
Ostateczne wnioski będzie można wydać po zakończeniu śledztwa, prowadzonego na miejscu zdarzenia przez wysłanników dowództwa sił ONZ w Korei Płd. - dodał rozmówca Yonhapu.
Pjongjang wciąż jednak milczy w sprawie incydentu, mimo że Seul stanowczo zaprotestował i zażądał natychmiastowych wyjaśnień – podała agencja, powołując się na południowokoreańskie ministerstwo obrony.
Była to pierwsza od lat wymiana ognia pomiędzy dwiema Koreami, które formalnie wciąż pozostają w stanie wojny po krwawym konflikcie zbrojnym z lat 1950-1953. We wrześniu 2018 roku obie strony podpisały Wszechstronne Porozumienie Wojskowe, w którym zobowiązały się do wstrzymania wszelkich aktów wrogości przeciwko sobie nawzajem.
Andrzej Borowiak (PAP)