Moim głównym zadaniem jest pokazanie wyborcom, że istnieje realna alternatywa dla wojny domowej PO–PiS – przekonuje Szymon Hołownia.
Jak pan sobie radzi – jedna kampania się skończyła, a kolejna jeszcze nie zaczęła?
Od strony samodefinicji – to na swój sposób fascynujące doświadczenie. Jeszcze 9 maja byłem kandydatem na prezydenta, PKW 10 maja wieczorem uznała, że nie było kandydatów na prezydenta, a więc w niedzielę zniknąłem, PKW mnie anihilowała. Od 11 maja znów jestem kandydatem na prezydenta, tylko że wyborów już nie ma. Może będą, ale nie wiemy kiedy, nie wiemy jak. Takiego bałaganu świat nie widział. To cena, jaką płacimy za polityczną chciwość i głupotę Jarosława Kaczyńskiego i jego pomocników.
Kiedy powinny się odbyć wybory?
Głosowanie powinno zostać tak przygotowane, żeby wszyscy, którzy chcą wziąć w nim udział, mogli to zrobić. Musi być powszechne, nie wykluczać choćby mieszkających za granicą rodaków, i musi być tajne. Ale wybory to nie tylko głosowanie, to sekwencja czynności: rejestracji, zgłoszeń, kampanii etc. Dlatego proponowaliśmy wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, co z automatu wydłużyłoby kadencję prezydenta i przeniosło cały proces na spokojniejsze czasy. Rząd nie poszedł na takie rozwiązanie i dziś jesteśmy pod presją czasu – kadencja Andrzeja Dudy kończy się 6 sierpnia. Jeśli nie chcemy kolejny raz łamać konstytucji, to wybory muszą się odbyć tak, by po tym terminie prezydent był już wybrany.
Reklama
Dlatego PiS proponuje 28 czerwca. To termin akceptowalny?
Jeśli PKW przygotuje wybory na ten dzień, to wezmę w nich udział. Plotek w tej sprawie jest co nie miara, ale moim zdaniem na stole są dwie daty: 28 czerwca i 5 lipca, które dają potem czas na drugą turę i orzeczenie SN o ważności wyborów przed końcem kadencji, co pozwoli uniknąć prawnego chaosu. Ale to bardzo duże skrócenie wyborczego kalendarza tej drugiej części kampanii wyborczej.
Senat powinien szybko pracować nad ustawą? Bo im szybciej ją zwróci do Sejmu, tym dłuższa będzie kampania.
Przede wszystkim powinien poprawić błędy Sejmu. PiS zrobił ustawę jak zwykle na ślinę i sznurek, byle prezes był zadowolony, dopychając ją kolanem, pomijając prace w komisjach. To gwałt na legislacji. Jako prezydent będę tak przepracowane ustawy, bez czytelnych założeń, konsultacji społecznych, ocen skutków regulacji, bez pracy w komisjach – wetował. Senat pracuje, ale trwa wojna nerwów między marszałkami obu izb. Senat nie chce wypuścić za wcześnie, Sejm zawiesił cały proces, nawet ogłoszenie wyborów, zanim nie zobaczy, co zrobi Senat. Tak czy siak – na kampanię zostaną tygodnie, chyba już nie miesiące. To bardzo mało. To ogromne wyzwanie przed nowym komitetem, by dopełnić formalności. A w tej ustawie to marszałek Sejmu decyduje, ile dać czasu na zbieranie podpisów, czy np. nie dwa dni, czy nie zrobić np. tygodnia ciszy wyborczej.
To co w ustawie powinno być zmienione?
Decydujący głos w sprawie kalendarza wyborczego powinna mieć przede wszystkim PKW. Zasadnicze wątpliwości nadal budzi sposób organizacji głosowania korespondencyjnego dla tych wszystkich, którzy nie będą mogli z uwagi na stan zdrowia inaczej wziąć udziału w wyborach, czy kwestia druku i dostarczania kart wyborczych. Ustawa nie daje również realnych gwarancji udziału w wyborach Polakom przebywającym za granicą, szczególnie tam, gdzie nadal szaleje pandemia. Wiele kwestii pozostawiono do uregulowania rozporządzeniami właściwych ministrów, więc patrząc na treść ustawy uchwalonej 12 maja i przesłanej do Senatu, wciąż nie mamy przed oczami pełnego obrazu wyborów w nowej dacie, bo nie widzieliśmy projektów tych rozporządzeń.
Pan zagłosuje w lokalu czy korespondencyjnie?
W lokalu. To powinna być podstawowa metoda oddawania głosów, bo zapewnia odpowiednią kontrolę wyborów przez członków komisji i mężów zaufania. Jeśli będzie zagrożenie epidemią, to się odpowiednio zabezpieczę, ale chcę mieć pewność, że to ja pobrałem kartę wyborczą i to ja oddałem głos.
Co zmienia w stawce kandydatów opozycyjnych wejście do gry Rafała Trzaskowskiego? Pan będzie poszkodowany z tego powodu?
Nie patrzę na to w ten sposób. Ja też na początku dostałem premię za nowość, ok. 16 proc. Potem przyszła twarda rzeczywistość, ale moja aktywność zaczęła przynosić zyski. Notowania kandydata PO to na pewno efekt świeżości, poczekajmy dwa–trzy tygodnie, zobaczmy, co ma do powiedzenia. To nie wybory partii politycznych, a wizji i osobowości, więc jestem przekonany, że gdy zaczniemy się bliżej poznawać z Rafałem Trzaskowskim, to sondaże się urealnią.
Czyli spadną?
Nie wiem. Moim głównym zadaniem nie jest wpatrywanie się w Rafała Trzaskowskiego, a dobre wykonywanie swojej roboty. Pokazanie wyborcom, że istnieje realna alternatywa dla wzmożenia polaryzacji i wojny domowej PO–PiS. Że możemy wreszcie zagłosować nie z zemsty, a z nadzieją. Kandydat partyjny to nie zmiana, a powrót do dobrze znanej przeszłości, a ja uważam, że karty trzeba tu rozdać na nowo. Jako pierwszy z kandydatów przedstawiłem program dla Polski na pokolenia, nie na swoją kadencję. To mój punkt odniesienia. Wygram z Andrzejem Dudą.
Druga tura nie będzie należała do Rafała Trzaskowskiego?
Nie. Wybory wygrywa się nie w pierwszej, a w drugiej turze, a w niej trzeba pozyskać nie tylko wyborców partyjnych, ale i przekonać tę lwią część Polaków, która ani z PiS, ani z PO się nie utożsamia. Ważny polityk jednej z partii nie ma szans na zbudowanie szerszego, obywatelskiego frontu, a zmiany w Polsce inaczej zrobić się nie da. Bardzo chętnie, jeśli tak zdecydują Polacy, nominuję kiedyś kogoś z PO czy PSL na premiera, ale początkiem tego procesu musi być zmiana prezydenta. PO, która przegrała z PiS pięć ostatnich wyborów, tego nie dokona.

Po stronie opozycyjnej głównym pana rywalem będzie jednak Trzaskowski. Czym będzie się różnił pański przekaz od jego?
PO, wymieniając kandydata, postawiła na polaryzację, PiS tę propozycję kupił. Będzie więc kolejna wojna PO–PiS. Ja zaś nie chcę mówić tylko o tym, jak posprzątać, tylko o tym, co będziemy budować, jak posprzątamy. Chętnie dowiem się, jak Rafał Trzaskowski widzi energetykę w Polsce za 30 lat, skalę podatkową, edukację czy samorządy. Mam na to gotowe pomysły. Na pewno w jego przypadku naturalne jest zainteresowanie samorządami, bo jest prezydentem Warszawy, ale mnie także wspiera wielu prezydentów miast.
W tych wyborach mamy dwóch Szymonów Hołowniów. Pierwszego obserwowaliśmy od lutego do marca – prezenter TVN, mąż pilotki, trochę „fajnopolacki”, prezentujący pomysł na szczęśliwą, liberalną Polskę. Potem zniknął na dwa tygodnie i powrócił jako zupełnie nowy kandydat. Pojawił się Hołownia-kaznodzieja, który szuka nie tylko wyborców, ale i wyznawców – mówi o panu Marcin Duma z sondażowni IBRiS.
Od kiedy zadeklarowałem start w wyborach, usłyszałem wiele teorii i eksperckich sądów na swój temat. Dla niektórych mówię za wolno, dla innych – za szybko, raz jestem za bardzo małomiasteczkowy, innym razem za bardzo, raz jestem kaznodzieją, raz nudnym ekspertem itd. Jedni mnie komentują, inni obrażają, inni oceniają. Jest takie stare przysłowie, które jak dotąd zawsze mi się sprawdzało: „Najpierw cię ignorują. Później śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz”.
Na pewno mówi się, że dużo pan krzyczy.
Przyszedł moment, gdzieś na początku pandemii, gdy postanowiłem pokazać ten obywatelski gniew na działania rządu, który z każdym dniem i godziną patrzenia na dyletanctwo PiS we mnie wzbierał. Mówię do ludzi – w różnych formach, np. wykładów – od 8–10 lat. Taki mam styl.
Ale to pana wkurzenie w pewnym momencie zaczęło być bardzo widoczne w pana wystąpieniach.
Było autentyczne. Wtedy nikt nie myślał, że Małgorzata Kidawa-Błońska zbojkotuje wybory i wydarzy się wiele innych rzeczy. Stwierdziłem, że będę mówił wprost to, co myślę. To była dobra decyzja – poczułem się w tej polityce wreszcie w swoich butach. To moja kampania, wiem, co chcę zrobić, mówię wprost, idę do przodu.
>>> Czytaj też: Podążaj za pieniędzmi
A czy zwierzchnikowi sił zbrojnych przystoją łzy?
Takie pytanie można by też skierować np. do Baracka Obamy, który wielokrotnie publicznie płakał. Zwierzchnik sił zbrojnych jest od podejmowania decyzji dotyczących wojska. Zapewniam, że jeśli którykolwiek z moich konkurentów mający problem z moją emocjonalną – szczerą, ale wynikającą też ze zwykłego ludzkiego zmęczenia – reakcją, chciałby stanąć ze mną do merytorycznej rozmowy na temat tego, ile mamy obecnie w polskich Siłach Zbrojnych programów operacyjnych, jak wygląda stan broni pancernej, ukompletowania jednostek marynarki wojennej albo hierarchii dokumentów regulujących obszar bezpieczeństwa państwa, to jestem gotów do takiej konfrontacji tu i teraz.
A jak pan stoi z funduszami na nową kampanię?
Dziękuję, dobrze. Pytają panowie z troski?
Pytamy jako dziennikarze, z czystej ciekawości.
Na kampanię zebraliśmy 4 mln 973 tys. zł. Odnotowaliśmy 93 tys. wpłat o średniej wielkości 52,20 zł. W tej chwili zostało nam na koncie zamrożone kilkaset tysięcy złotych, resztę wydaliśmy na dotychczasową kampanię. Jak ruszy nowa, wznowimy zbiórkę funduszy, nie wiem, do jakiego poziomu dojdziemy, ale wierzę, że jeszcze wiele rzeczy dokonamy. Wiem też, że kandydaci partyjni mają nieprzebrane ilości pieniędzy. Jak oni wydadzą te miliony naszych pieniędzy, bo przecież finansują swoje partyjne wojenki z budżetu, na to wpływu już nie mam.
Jaki jest pana kampanijny cel?
Wygrana z Andrzejem Dudą, to oczywiste.
A mniej ambitny cel?
Ale dlaczego zachęcają mnie panowie do obniżania sobie poprzeczki? Jestem ambitny, uważam, że w Polsce przyszedł czas na bezpartyjnego prezydenta. Moim celem jest zwycięstwo w tych wyborach.
Cały wywiad na gazetaprawna.pl