Ten najbardziej popularny wyścig świata, z rocznymi przychodami na poziomie 3,9 mld dolarów, musi liczyć się ze skutkami kryzysu na świecie. Bogaci sponsorzy „wymiękli” i nie są tak hojni, jak rok czy dwa lata temu.

Cięcia, cięcia, cięcia

16 marca Toyota, której przychody jako producenta aut też mocno spadły ogłosiła, że zmniejszy zdecydowanie w 2009 r. wydatki sięgające 300 mln dolarów rocznie. Japończycy nie powiedzieli tylko o ile. Ich konkurent Honda już pod koniec 2008 r. stwierdził, że wycofuje się z wyścigu, który rocznie kosztował firmę 430 mln dolarów. – Czas zacisnąć pasa - przyznał wówczas prezes Takeo Fukui.

Pomór banków

Reklama

W lutym br. największy bank Holandii ING Groep podał, że po sezonie 2009 r. kończy 3-letnie sponsoring teamu Reanult, gdzie rokrocznie wykładał bez szemrania 50-100 mln euro. W br. bank musi zaoszczędzić 1 mld euro i zwolnić 7 tys. pracowników. Prezesi z centrali w Amsterdamie wolą więc nie drażnić reszty sfrustrowanego zespołu wydatkami na luksusowy sport.

Podobnie postąpił szwajcarski bank Credit Suisse z teamem BMW informując, że już nie odnowi wielomilionowego kontraktu z zespołem, gdzie jeździ nasz Robert Kubica.

Zaś przejęty ostatnio przez państwo z racji niewypłacalności brytyjski Royal Bank of Scotland (RBS) zapowiedział z tych samych powodów, że w 2010 r. nie odnowi handlowych powiązań z brytyjskim zespołem Willimasa w Formule 1.

- F 1 nie jest odporna na to co dzieje się w gospodarce - przyznaje Bob Mitchell, szef działu sportu w londyńskiej firmie prawniczej Harbottle & Lewis. – Ten sport był dotychczas dojną krową, ale teraz koszty muszą być poważnie ograniczone - dodaje.

FIA się wystraszyła

Dlatego kierująca wyścigiem Federacja Sportu Samochodowego (FIA) zapowiedział jeszcze w marcu ostre cięcia. Od 2010 r. każdy ze startujących zespołów będzie mógł mieć budżet sięgający najwyżej 43,4 mln dolarów. Jest to zaledwie jedna piąta tego, co wydał Mercedes w minionym sezonie na wsparcie mistrza świata F1 Lewisa Hamiltona.

FIA dała do wyboru poszczególnym stajniom: albo podporządkują się regule i będą mogły modyfikować swe bolidy w ramach wydanych zaleceń, albo mogą wydawać ile chcą, ale staną w obliczu bardzo ostrych technicznie i pod względem wyścigowym reguł gry.

Jedno jest pewne. Jeśli schowają się pod czapkę FIA, to drastycznie spadną inwestycje w F1. W minionym sezonie 6 czołowych zespołów wydało łącznie 1,3 mld dolarów czyli po 217 mln każdy na koszty przygotowania do wyścigu.
Jak wynika z wyliczeń firmy konsultingowej Deloitte, wydatki zespołów F1 stanowią aż 40 proc. wspomnianej na wstępie kwoty 3,9 mld dolarów. Gdyby się więc chciano podporządkować regułom FIA, to wielu osób z obsługi F1 poszłoby na bezrobocie.
– Każdy więc szuka oszczędności, gdzie może i dotyczy to również obsługi - mówi Bob Mitchell.

Szukanie sponsorów

Dlatego menedżerowie poszczególnych zespołów zaczęli pilnie rozglądać się za nowymi sponsorami. – Jest to trudne wyzwanie – nie kryje Kevin Alavy, analityk firmy konsultingowej Future Sports & Entertainment.

Jego zdaniem Formuła 1 przechodzi mniej więcej co 10 lat ostre zmiany. W latach 80. polegała na sponsorach z przemysłu tytoniowego i alkoholowego. Gdy w latach 90. zablokowano reklamy papierosów w telewizji, na plan pierwszy wysunęły się firmy technologiczne i telekomunikacyjne. Na początku tej dekady, po pęknięciu bańki internetowej, głównymi sponsorami stały się banki i firmy ubezpieczeniowe.

Kto zniesie złote jaja?

Analitycy przewidują, że sponsorami będą koncerny produkujące towary konsumpcyjne oraz linie lotnicze, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu.
Chociaż wydatki sponsorów spadną o jedną trzecią w najbliższym czasie, to takie giganty jak Coca-Cola czy Nestle mogą uznać, że im się to opłaci. Nie dziwmy się więc, gdy na torze pojawi się bolid z reklamą płatków śniadaniowych. W końcu widownia telewizyjna sięgającą od 600 mln do 1 mld ludzi, głównie w Europie i Azji, jest dobrym „targetem”, jak mówią spece od reklamy.
- Jeżeli tylko cena wejścia do elitarnej bądź co bądź Formuły 1 nadal będzie spadać, to otworzą się nowe możliwości dla wielu marek towarów konsumpcyjnych - dodaje Alavy.

Co z widzami?

Nawet jeżeli znajda się nowi sponsorzy to Formułę 1 może czekać i tak kolejna niespodzianka ze strony słabnącej gospodarki: malejąca liczba widzów na torach.
Sprzedaż biletów i różne rozrywki jakie się im dodatkowo serwuje, stanowią już ok. 15 proc. rocznych przychodów. Gdy zaciskają pasa nie tylko wielkie koncerny, ale zwykli obywatele, trudno liczyć na pełne trybuny. Analitycy już mówią o mniejszej o 15-20 proc. widowni. To oznacza mniej sprzedanych gadżetów, napojów czy kiełbasek i lodów.

Mniej widzów może szczególnie zagrozić torom w Europie. W miniony latach płaciły one Formule 1 średnio o ok. 10 proc. rokrocznie więcej za gościnę wyścigu z serii Grand Prix. Niektóre z nich miały nawet problemy z uregulowaniem rachunku na czas.

Dobrze poinformowane wydawnictwo Formula Money przewiduje, że w br. opłaty średnio wyniosą 19 mln dolarów. Ale na tzw. rynkach wschodzących w Europie i Azji za wyścig bolidów trzeba będzie zapłacić nawet 40 mln dolarów. To bardzo dużo.

Potrojenie w niektórych przypadkach tych opłat, mniejsza liczba sponsorów oraz kurcząca się widownia czynią z wyścigów Formuły 1 w 2009 r. trudne przedsięwzięcie. Warto pamiętać o tym, gdy z rykiem silników ruszą do walki na torze w Melbourne najlepsi kierowcy świata, wśród nich Robert Kubica, który ma ponoć realne szanse zostać mistrzem.

ikona lupy />
Robert Kubica był na ostatnim treningu w Australii czwarty / Bloomberg