Dylemat rodem z Hamleta

To bankowo-opcyjne być albo nie być ma swoja praktyczna przyczynę. Spóźnialscy będą musieli ustawić się w kolejce wierzycieli, a ich szanse na odzyskanie długu zmniejszają się znacznie. Zobowiązania opcyjne są bowiem dużo słabiej zabezpieczone od udzielonych kredytów.

Ważny jest aspekt psychologiczny - bank, który wyjdzie pierwszy, w przypadku naprawdę trudnej sytuacji przedsiębiorstwa, ma jeszcze szansę odzyskać chociaż część należności. Dlatego także w sektorze finansowym panuje nieufność, ponieważ większość banków nie chce się zdradzić, z którą firmą i jakie łączą je umowy, żeby konkurencja ich nie uprzedziła.

Zasada, kto pierwszy ten lepszy jest nadal aktualna, ale ze względu na powiązania kredytowe z klientami falstart może okazać się kosztowny, gdyż nagłe zamknięcie pozycji przez bank może spowodować bankructwo przedsiębiorstwa.
- W efekcie bank zostanie ze zobowiązaniami z tytułu opcji zabezpieczających wobec zagranicznych instytucji finansowych i niespłaconymi kredytami bankruta - wyjaśnia Iwona Kozera, partner w Dziale Rynków Finansowych Ernst & Young..

Reklama

Kryzys zaufania

Zaczęło się od kryzysu zaufania w sektorze finansowym, po bankructwie amerykańskiego banku Lehman Brothers, który przeniósł się następnie na relacje sektora bankowego z klientami. W Polsce ten problem ujawnił się szczególnie wyraźnie po wybuchu tzw. „afery” opcyjnej.

Banki z dużą nieufnością odnoszą się obecnie do przedsiębiorstw, gdyż nie są pewne na jakie ryzyka są one wystawione. Okazało się bowiem, że wiele firm zawarło transakcje opcyjne, zarówno spekulacyjne jak i zabezpieczające, a także brało kredyty w kilku różnych bankach. Ponadto, w wyniku pogłębiania się kryzysu część zabezpieczonych opcjami kontraktów eksportowych została ograniczona lub nawet zerwana, o czym przedsiębiorstwa często nie informowały banków w obawie przed możliwą reakcją z ich strony. I nie bez powodu.

- Banki niechętnie udzielają obecnie finansowania firmom posiadającym spekulacyjne aktywa, gdyż przy obustronnym braku zaufania, obawiają się, czy z tej „szafy” nie wypadnie kolejny „trup” – mówi Paweł Preuss, dyrektor Działu Zarządzania Ryzykiem Finansowym w Ernst & Young.

Banki nie mają bowiem pełnej informacji o firmach, brak im też zaufania do wiarygodności danych przekazywanych przez przedsiębiorstwa.

- To fundamentalny problem, który powoduje, że banki są mniej skłonne do dawania finansowania lub restrukturyzacji zadłużenia z tytułu opcji, tak aby uniknąć zamykania pozycji – uważa Iwona Kozera, partner w Dziale Rynków Finansowych Ernst & Young.

Ryzyko kredytowe straszy banki zaangażowane w opcje

Wraz z umacnianiem się złotego coraz większa liczba firm chciała się zabezpieczyć przed ryzykiem kursowym, a ponieważ nie chciały płacić premii opcyjnej banki oferowały im bardziej ryzykowne struktury zerokosztowe.
- Z punktu widzenia ryzyka walutowego bankom wydawało się, że są bezpieczne, gdyż mają domknięte transakcje poprzez przeciwstawne umowy opcyjne z zagranicznymi instytucjami finansowymi. Zapomniano jednak o wpływie ryzyka walutowego na ryzyko kredytowe – mówi Krzysztof Rybiński, partner w Ernst & Young.

Przedsiębiorstwa nie cierpią jednak z powodu samego kursu waluty. - Gdyby firmy miały wyłącznie zabezpieczone rzeczywiste wpływy z eksportu byłyby nadal wypłacalne i problem by nie istniał – wyjaśnia Krzysztof Rybiński.

Ponieważ pozycje opcyjne znacznej liczby przedsiębiorstw były od początku spekulacyjne, lub stały się nimi np. wskutek zerwania kontraktów eksportowych, stają one teraz przed widmem bankructwa, a banki - przed ryzykiem kredytowym. Dzieje się tak dlatego, że - jak szacują eksperci z Ernst & Young - w ponad połowie przypadków przedsiębiorstwa, które zawarły transakcje opcyjne, posiadały również kredyty w tych samych bankach.

- Problemy mają przede wszystkim eksporterzy, ale zagrożone są także firmy, które mają kontrakty zawarte lub indeksowane w obcej walucie np. finansowane ze środków unijnych – mówi Paweł Preuss.

Takiego krachu nikt nie przewidział

- Z punktu widzenia obiektywnej oceny ryzyka polskiej waluty, która miała decydujący wpływ na zawierane transakcje opcyjne, to co się wydarzyło ze złotym wydawało się nieprawdopodobne i nikt tego nie oczekiwał – uważa Iwona Kozera.

Nawet symulacje na wypadek załamania naszej waluty nie zakładały tak czarnego scenariusza, z jakim mieliśmy do czynienia. Dlatego gdy euro kosztowało poniżej 3,30 zł, banki pokazywały klientom symulacje ryzyka (stres testy) przy odchyleniu kursu o 15 proc., czyli na poziomie 3,80 zł. Europejska waluta po 4,90 zł wydawała się wówczas czymś niewyobrażalnym.

Ponieważ nikt nie dostrzegał takiego zagrożenia, zadziałał czynnik psychologiczny, który pchał obie strony do zawierania transakcji. Gdyby banki przewidywały tak czarny scenariusz, zapewne ograniczałyby zarówno liczbę, jak i wartość transakcji opcyjnych, bo teraz stają się one problemem także dla nich. W przypadku bankructwa przedsiębiorstwa bank będzie musiał sam zamknąć przeciwną transakcją zabezpieczającą.

Opcje nas będą straszyć jeszcze długo…

W drugiej połowie bieżącego roku i być może jeszcze w 2010 r. problem opcji będzie się najprawdopodobniej pogłębiał, ze względu na obecne trendy makroekonomiczne – uważa Iwona Kozera.

Z powodu kryzysu nasz eksport będzie się kurczył i część opcji zabezpieczających kontrakty, z powodu ich ograniczenia lub zerwania, stanie się de facto opcjami spekulacyjnymi.
Eksperci Ernst & Young oceniają, że z powodu kryzysu gospodarczego od 30-50 proc. polskich przedsiębiorstw może mieć problemy z wypłacalnością.

…trzeba więc coś z nimi zrobić

Banki, wbrew obiegowej opinii, nie są wcale zainteresowane bankructwem przedsiębiorstwa, gdyż same na tym tracą: przede wszystkim samego klienta i większą część zaciągniętych przez niego kredytów. Muszą także z własnych środków uregulować zobowiązania wobec zagranicznych instytucji finansowych, którym sprzedały ryzyko opcji.

- Banki dążą do bankructwa firmy tylko w sytuacji, gdy nie widzą innego wyjścia i starają się w ten sposób ratować „co się da” lub gdy nie tracą zaufanie do przedsiębiorstwa, np. gdy okazuje się, że zataja ono ważne informacje mające fundamentalny wpływ na ocenę jego zdolności kredytowych – informuje Iwona Kozera z Ernst & Young.

Dlatego, aby uniknąć katastrofy, jedynym sensownym rozwiązaniem problemu opcji i kredytów jest przywrócenie elementarnego zaufania na rynku i współpraca banków oraz przedsiębiorstw przy restrukturyzacji zadłużenia i rozłożeniu w czasie jego spłaty.

Jak wiadomo, do tanga trzeba dwojga, dlatego aby rozsupłać ten węzeł braku wzajemnego zaufania trzeba większej otwartości z obydwu stron.

- Każdy przypadek trzeba traktować indywidualnie. Przedsiębiorstwo musi najpierw określić swoją obecną biznesową ekspozycję walutową i wrażliwość na czynniki makroekonomiczne. Dopiero wówczas można ocenić adekwatność jego otwartych transakcji pochodnych i podjąć decyzję co z nimi zrobić – wyjaśnia Paweł Preuss.

Nie ma tego złego…

Warto pamiętać, że weszliśmy w kryzys po długim okresie stabilnego wzrostu, kiedy PKB Polski od początku lat 90 był cały czas dodatni. Zarówno menedżerowie banków, jak i przedsiębiorstw działali więc dotąd w warunkach długoterminowej hossy i nie mieli odpowiedniego doświadczenia związanego z poważnym kryzysem ekonomicznym, z jakim mamy obecnie do czynienia.

Zdaniem Iwony Kozery, lepiej, że kryzys dopadł nas teraz, a nie na przykład za 10 lat, gdy bańka opcyjna i kredytowa urosłaby do gigantycznych rozmiarów, stwarzając proporcjonalnie wielkie problemy.

- Przy okazji menedżerowie w przedsiębiorstwach i bankach nabywają doświadczeń, które będą procentować przez następne 20 lat, bo na tyle ocenia się utrzymywanie tzw. pamięci korporacyjnej w sektorze finansowym – wyjaśnia Iwona Kozera.