Akceptacja przez Berno międzynarodowych standardów przejrzystości podatkowej - co potencjalnie oznacza ujawnienie wartych miliardy franków zagranicznych aktywów, których właściciele nigdy nie zgłosili władzom skarbowym - to kolejne ogniwo w łańcuchu decyzji państw, w których zasady tajemnicy bankowej długo wyglądały na nienaruszalne.
Raje kapitulują
Cały proces zaczął się od intensywnego śledztwa w USA w sprawie UBS, największej w świecie instytucji zarządzania majątkiem, które zagroziło największemu bankowi Szwajcarii i skłoniło Berno do panicznej decyzji o przekazaniu amerykańskim władzom podatkowym trzystu trzymanych dotąd w tajemnicy nazwisk.
Reklama
Sprawy nabrały przyspieszenia, gdy do USA przyłączyły się inne wielkie kraje (w tym Niemcy), które - wobec powiększającej się dziury w budżecie - wzmogły naciski na państwa, gdzie przepisy o tajemnicy bankowej potencjalnie pomagają w unikaniu podatków. Kolejnym impulsem do kapitulacji stał się szczyt Grupy 20 i dążenie do uniknięcia trafienia na „czarną listę” rajów podatkowych. W ciągu zaledwie paru dni na ustępstwa w sprawie tajemnicy bankowej poszły Austria, Luksemburg, Liechtenstein i Andora. Jeszcze wcześniej zdecydowały się na to Singapur i Hongkong.
- Te deklaracje oznaczają fundamentalną zmianę i ważny moment w historii międzynarodowej współpracy podatkowej - oznajmił Angel Gurria, sekretarz generalny skupiającej zamożne kraje Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD).
Największy sukces dotyczy oczywiście Szwajcarii. Wprawdzie nie ma na ten temat „twardych” danych, ale szacuje się, że na to cenione za polityczną i gospodarczą stabilność alpejskie państwo przypada mniej więcej trzecia część z około 11 bilionów dolarów, trzymanych na świecie w ukryciu.
Genewska specjalność
Doglądanie pieniędzy bogatych cudzoziemców to dla Szwajcarów olbrzymi biznes. Udział usług finansowych w produkcie krajowym brutto sięga tam 13 proc. - o wiele więcej niż w innych krajach rozwiniętych. Wprawdzie tylko część z tych usług to bankowość prywatna, jednak ten wysoko dochodowy interes ma kluczowe znaczenie dla zysków banków, jest także istotny ze względu na miejsca pracy w samych bankach i w firmach z nimi powiązanych.
Zmiany najgłębiej odczuwa Genewa, kalwińskie miasto, które wieki temu przyciągnęło uciekające przed rewolucją bogate francuskie rodziny. Wielu z uchodźców zajęło się bankowością, zakładając prywatne spółki partnerskie, takie ja Pictet czy Lombard Odier; niektóre z nich nadal są pod kontrolą rodzin założycieli. Choć prywatna bankowość obecna jest także w Zurichu - komercyjnej stolicy Szwajcarii, gdzie są siedziby największych banków - utożsamia się ją przede wszystkim z liczącą 180 tys. mieszkańców Genewą, w której znajduje się co najmniej 140 prywatnych banków; łącznie zapewniają one co piąte miejsce pracy w tym mieście.
- Obawy oczywiście istnieją. Mówimy przecież o przewagach konkurencyjnych, które naraża się na szwank - mówi Michel Derobert, dyrektor genewskiego stowarzyszenia bankierów prywatnych. Ivan Pictet - partner zarządzający banku założonego 204 lata temu przez jego przodków - ostrzegał w lutym, że jeśli odejdzie się od reguł tajemnicy, szwajcarski sektor bankowy może się skurczyć o połowę.
Lawina zmian spadła na Szwajcarię w niedobrym momencie. Po czterech latach rekordowych zysków i zapierającego dech w piersiach rozwoju prywatnej bankowości nastroje zaczęły już chłodnąć. Dzięki jednak skupieniu się na relatywnie stabilnej bankowości prywatnej szwajcarski sektor bankowy - za wyjątkiem UBS i, w mniejszym stopniu, jego rywala, czyli Credit Suisse - uniknął najgorszych skutków kryzysu kredytowego.
Cios dla branży
Banki nie uciekły jednak całkowicie przed skutkami zniżkujących cen akcji i obligacji. Spadek cen aktywów wpłynął na dwa główne źródła zarobków prywatnych banków. Zmalały prowizje, pobierane przy sprzedaży i kupnie papierów wartościowych przez klientów, którzy stali się ostrożniejsi. Spadły także roczne opłaty za zarządzanie portfelem klientów, bo są one uzależnione od jego wartości, a ta się zmniejszyła. Jeszcze przed ogłoszonymi w ubiegłym miesiącu zmianami przepisów o tajemnicy banki ograniczały plany ekspansji.
No i wtedy przyszedł cios w samo serce branży. Od pewnego czasu pojawiały się zresztą sygnały ostrzegawcze, świadczące o zagrożeniu dotychczasowego „pozajurysdykcyjnego” (offshore) modelu zarządzania pieniędzmi cudzoziemców. Międzynarodowe żądania pohamowania procederu prania brudnych pieniędzy i zwalczania przestępczości zorganizowanej przyspieszyły wprowadzenie coraz bardziej rygorystycznych przepisów, a także zasady „znajomości klienta”. Ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r. spowodowały nasilenie tych żądań, ponieważ w USA obawiano się, że ośrodki „pozajurysdykcyjne” wykorzystywano - bez ich wiedzy - do finansowania terroru.
Nie wszystkie prywatne banki szwajcarskie odpowiedziały na te żądania we właściwym czasie. Największe - jak UBS i Credit Suisse, ale także Julius Baer, Vontobek i Sarasin - zareagowały na nie zwiększeniem zakresu działalności offshore, tworząc na ważnych rynkach usłużne spółki miejscowe, które miały poza Szwajcarią realizować tradycyjny model zarządzania pieniędzmi cudzoziemców. Takie banki podjęły działalność w Niemczech, we Francji, we Włoszech, w Austrii i w Wielkiej Brytanii, a także w Azji i na Bliskim Wschodzie. Około 40 proc. liczącego trzy tysiące osób personelu banku Pictet znajduje się dziś poza Szwajcarią. Jednak wielu mniejszym bankom brakowało środków - lub zdolności przewidywania - żeby pójść w ich ślady. Dziś to one właśnie najbardziej się boją odpływu nieopodatkowanych pieniędzy.
Wielu szwajcarskich bankierów tę międzynarodową presję widzi w szerszym kontekście. - To nie chodzi o tajemnicę bankową czy ukrywanie się przed podatkami. Uczestniczymy w wojnie handlowej. Następnym krokiem będzie atak na szwajcarski przemysł - mówi Eric Syz, założyciel i właściciel średniej wielkości genewskiego banku prywatnego Syz & Co.
Poza tym Szwajcarzy oskarżają wielu zwolenników przejrzystości o stosowanie podwójnych standardów: uważają oni, że choć premier Gordon Brown jest wprawdzie głęboko zaangażowany w popieranie automatycznej wymiany danych podatkowych, to bardzo łagodnie traktuje brytyjskie raje podatkowe, takie jak Jersey czy Wyspy Dziewicze. Tak samo patrzą Szwajcarzy na polityków w USA, rozwodzących się nad złem, jakie stanowi tajemnica bankowa. - Wygłaszają tyrady o tym, jacy to my jesteśmy źli, ale zapominają o braku przejrzystości na ich własnym podwórku. O tych nie opodatkowanych miliardach dolarów zachomikowanych w Miami przez bogaczy z Południowej Afryki czy na zachodnim wybrzeżu przez zamożnych Tajwańczyków? - pyta pewien prawnik z Zurychu.
Inni wskazują na amerykańskie i brytyjskie przepisy, które umożliwiają tworzenie pozwalających na ograniczenie obciążeń tzw. trustów podatkowych (w Szwajcarii podlegają one ostrym ograniczeniom) i sugerują, że Berno powinno posłużyć się retorsją, czyli zastosować podobne posunięcia.
Szwajcarzy dowodzą też, że dyskusja o poufności danych klientów dotyka szerszej kwestii moralnej, odnoszącej się do stosunków między obywatelami i państwem. W kraju demokracji bezpośredniej, gdzie niemal każde działanie rządu może być zmienione w referendum, poufność uważa się za jedno z przysługujących praw. - Tu ludzie sobie wzajemnie wierzą. Nikt nie chce państwa w roli Wielkiego Brata - dodaje wspomniany prawnik.
To potrwa lata
Unikanie podatków to tylko jeden z powodów trzymania pieniędzy za granicą. Szwajcarzy podkreślają, że przepisy o tajemnicy bankowej pochodzą z 1934 roku, a wprowadzono je częściowo po to, by chronić przed nazistami niemieckich Żydów i związkowców. W czasach nam bliższych do lokowania pieniędzy za granicą skłaniały ludzi bogatych galopująca inflacja, korupcja polityczna oraz bezkarność przestępców - wielu Latynoamerykanów miałoby o tym coś do powiedzenia.
Te przyczyny wyjaśniają szwajcarską wściekłość na domniemane zastraszanie ich przez wielkie kraje. Miano „czarnego charakteru” za bezpośrednią krytykę szwajcarskich rozwiązań zyskał niemiecki minister finansów, Peer Steinbruck. Centroprawicowy poseł Thomas Muller powiedział w szwajcarskim parlamencie, że minister Steinbruck „przypomina mu to pokolenie Niemców, które chodziło po ulicach w skórzanych spodniach i kurtkach, i pod bronią”. Mullera upomniał prowadzący obrady - ale takie poglądy są w Szwajcarii powszechnie podzielane.
Bankierów uspokoiły uwagi Hansa-Rudolfa Merza, ministra finansów, że całe lata może potrwać renegocjacja 70 umów o unikaniu podwójnego opodatkowania i zatwierdzenie ich przez parlament, no i jeszcze możliwość przeprowadzenia w tych sprawach referendów. Minister Merz podkreślił również, że Szwajcaria nalegać będzie na ustępstwa, takie jak ułatwienia w dostępie jej banków do rynków innych państw. Rząd zastrzegł ponadto, że realizacja zapowiedzianych posunięć zależy od tego, czy inne „pozajurysdykcyjne” ośrodki finansowe postąpią tak samo.
Te bojowe zapowiedzi poprawiają nastroje bankierów. - Jeśli wszystkie te ośrodki ustąpią pola, to warunki gry będą wyrównane - zauważa Michel Derobert. Bankierów zadowala również fakt, że Berno wykluczyło możliwość automatycznej wymiany informacji podatkowych, podkreślając, iż będzie współpracować z zagranicznymi śledczymi tylko w przypadkach uzasadnionych wątpliwości.
Klienci chyba zostaną
Źródłem napływu pieniędzy były ostatnio takie regiony jak Rosja czy kraje Azji i Bliskiego Wschodu, gdzie poziom opodatkowania jest minimalny - co oznacza, iż głównym motywem działań deponentów nie była chęć unikania podatków. Niektórzy bankierzy sądzą, że udałoby się nawet utrzymać stan posiadania w przypadku, gdyby inni klienci poczuli się w obowiązku ujawnić stan swoich kont. Jakość usług, przyzwoity dochód i siła przyzwyczajenia mogą wielu klientów skłonić do zachowania gniazdka w Szwajcarii. Poza tym mają oni nadzieję, że jeśli klienci zmuszeni będą repatriować swoje zasoby, przechwycą je potem znowu, już na nowych zasadach. Po części z tego właśnie względu nalegają na rząd, by w negocjacjach domagał się „uczciwego traktowania” - to znaczy ograniczonych kar - klientów, którzy dobrowolnie zadeklarują swoje pieniądze krajowym władzom podatkowym.
Przede wszystkim zaś Szwajcarzy uważają, że w tych niepewnych czasach proponują cudzoziemcom wiarygodne miejsce przechowywania oszczędności. Większość szwajcarskich banków ma wskaźniki adekwatności kapitałowej na poziomie, jakiego zagraniczni rywale mogą im tylko pozazdrościć. Nawet w UBS - który na kryzysie finansowym poniósł największe w Europie straty - w końcu zeszłego roku ten współczynnik wynosił 11,5 proc.
W wielu mniejszych bankach jego wartość sięga 15 proc. Bankierzy potwierdzają, że należące do ich klientów aktywa straciły na wartości, ale podkreślają, że stosowane przez nich długofalowe strategie ochronne ograniczyły te straty. Dodają też, że w odróżnieniu od USA, Wielkiej Brytanii czy Niemiec żaden szwajcarski bank nie został znacjonalizowany ani nie zbankrutował.
Większość szwajcarskich bankierów uważa zatem, że wskutek kryzysu wprawdzie zmarzną, ale nie zamarzną - choć potwierdzają, że instytucje, które nie rozpoznały sygnałów ostrzegawczych i nadmiernie uzależniły się od ukrywanych przed fiskusem pieniędzy, poniosą straty. Wiedzą także, że po sprawie UBS i zwrocie polityki rządu prywatna bankowość będzie się musiała bardzo zmienić.