Zyskiwały w większości metale przemysłowe. Nie tylko miedź, która już wcześniej radziła sobie dobrze, ale także aluminium, którego cena pod koniec lutego spadła do poziomu 1230 USD, zaś na początku kwietnia wzrosła do 1477 USD za tonę. Nikiel przez większość marca zachowywał się neutralnie, a stracony czas nadrabiał silnymi wzrostami dopiero w pierwszych dniach kwietnia. Generalnie dobrze radziły sobie ziarna. W przypadku soi i kukurydzy zwyżka od początku marca do 6 kwietnia wyniosła łącznie odpowiednio 17,2% i 13,4% przy czym tu wzrosty były w miarę konsekwentne. W przypadku pszenicy ponad 14% zwyżka przyszła dopiero po kolejnej obronie wsparcia w okolicach 500 USD za 100 buszli pod koniec marca. Słabo radziło sobie natomiast złoto i mocno zależne w tym przypadku srebro. Mimo korzystnego wpływu EURUSD podaż poradziła sobie ze wsparciami na 900 i 883 USD za uncję zapowiadając głębszą korektę. Co ciekawe, temu wpływowi nie poddała się platyna, gdzie kontynuujemy wzrosty i droga do oporu na poziomie 1260 USD za uncję jest nadal teoretycznie otwarta. Wreszcie wzrostowy scenariusz zrealizował się na rynku ropy, o czym piszemy szerzej.

Surowiec miesiąca – ropa (OIL)

W zasadzie tytułem surowca marca ropa powinna podzielić się z miedzią (COPPER), zwłaszcza, iż ta w drugiej połowie miesiąca pożegnała się z ponad kwartalnym okresem konsolidacji, wychodząc z niego górą i kontynuując wzrosty w imponującym stylu na początku kwietnia. Obydwa surowce pokazują jednak rosnące zainteresowanie inwestorów w tych segmentach rynku, które powinny korzystać na ożywieniu gospodarczym. Uwagę poświęcamy ropie z tego względu, iż surowiec ten był bez wątpienia największym zaskoczeniem ubiegłego roku i choć po spektakularnych ruchach, najpierw w górę, później zaś w dół, rynek zaczął się konsolidować od początków grudnia, wśród inwestorów zdaje się panować przekonanie, że przedział ten (36,40 – 55 USD za baryłkę gatunku Brent) nie zawiera ceny, która będzie odpowiadać wartości ropy, gdy obecna recesja światowa przejdzie do historii. Zachodzi zatem pytanie, jak dalece może wzrosnąć cena? Czy możliwy jest powrót trzycyfrowych notowań? Czy wreszcie możemy z pewnością wykluczyć test dolnej granicy wspomnianego przedziału?

OPEC tnie, na rynku pojawia się deficyt

Reklama

Od zakończenia recesji w 1983 roku do roku 2007 notowano w miarę ciągły wzrost popytu jak i podaży surowca. Szczyt popytu (87,2 mbpd - mln baryłek dziennie) odnotowany został w listopadzie 2007 roku, podaż rosła jeszcze w roku ubiegłym do 87,6 mbpd w marcu i lipcu. Ostatecznie w całym 2008 roku podaż była nieco niższa, jednak popyt znacząco niższy, odpowiednio 86,5 i 85,7 mbpd. To jeden z powodów, dla którego ceny ropy tak silnie zniżkowały w drugiej połowie 2008 roku. Kolejnym powodem jest oczekiwany spadek popytu na ropę przez co najmniej dwa lata z rzędu (2008 i 2009 rok), taka sytuacja nie zdarzyła się od ponad 20 lat. OPEC zwietrzył zagrożenie i jesienią ubiegłego roku dokonał cięć limitów produkcji o 4,2 mbpd. Na moment obecny wydaje się, że powoli kartel uzyskuje zamierzone rezultaty. Szacowana podaż ropy w lutym to 83,9 mbpd (marcowy szacunek Międzynarodowej Agencji Energetycznej) i jest to o 0,5 mbpd mniej niż szacunek popytu na cały rok. Na normalizację sytuacji w tym zakresie wskazują również tygodniowe dane o zapasach w USA, które stabilizują się po dość długim okresie silnych wzrostów. Mniejsza produkcja to właśnie głównie zasługa krajów OPEC. Patrząc na dane historyczne nie można niestety ustalić silnego związku między deficytami na rynku a poziomem cen ropy (choćby w ujęciu realnym), jednak można już powiedzieć, że deficyty na rynku wśród przyczyn wzrostów cen w latach 1999-2000 i 2004-2005. Pojawienie się trwałego niedoboru ropy na rynku może być zatem wsparciem dla wzrostu cen.

Ropa wcale nie tak tania

Obecna cena ropy, czyli nieco ponad 50 USD za baryłkę to niewiele w porównaniu z 148 USD w lipcu minionego roku. Formując oczekiwania co do potencjalnego wzrostu cen ropy, warto ustalić, czy ropa obecnie jest rzeczywiście tania. Niestety nie mamy tutaj jednej prostej miary. W kontekście historycznym obecna cena w dolarach wydaje się wysoka. Od października 1985 roku średnia cena baryłki to 29,83 USD, do końca 2006 roku zaś 24,48 USD (bez uwzględnienia ostatniego apogeum). Z tego porównania należy jednak wyeliminować inflację, czy inaczej urealnić ceny ropy. W cenach z lutego 2009 wspomniane średnie to odpowiednio 37,19 USD i 32,62 USD. Widać zatem, iż są to okolice, w których zakończyły się ubiegłoroczne spadki, będące obecnie dolnym przedziałem dość szerokiego przedziału konsolidacji. To porównanie wypada nieco lepiej, gdy ropę wycenimy w euro, nadal jednak poziom z końca marca jest odpowiednio o 5 i 8 EUR wyższy od wspomnianych średnich. Cena ropy nie wypada też specjalnie korzystnie w zestawieniu z innymi, potencjalnie konkurencyjnymi aktywami. Na koniec marca relacja ceny ropy do indeksu S&P500 była prawie o 39% wyższa niż długookresowa średnia. Oczywiście jest to dużo mniej niż prawie 150% w czerwcu i lipcu 2008 roku, jednak nasuwa się analogia z porównania cen realnych – relacja zbliżyła się do równości tylko podczas grudniowych dołków na rynku ropy. Trochę lepiej wygląda zestawienie relacji cen ropy i innych surowców, jednak i one nie sugerują niedowartościowania ropy. Na koniec wspomniana relacja wskazywała na 8% przewartościowanie ropy względem miedzi i węgla, choć należy pamiętać, że na tych rynkach też obserwowaliśmy ostatnio wyraźne korekty wzrostowe. Nieco bardziej naciągane są relacje ze złotem i pszenicą i one też dają najlepsze wnioski dla ropy - 10% przewartościowania względem pszenicy, ale 23% niedowartościowania względem złota (choć ta nierównowaga zmniejszyła się w pierwszych dniach kwietnia ze względu na spadek cen złota przy wzroście cen ropy). Oczywiście dyskutować można i należy odnośnie przedziału czasowego dla takich porównań, jednak obecny nie dyskryminuje rynku ropy. Gdyby na przykład skrócić przedział o uwzględnione lata 80-te, wspomniane relacje byłyby dla ropy znacznie bardziej niekorzystne.

Ile premii w baryłce?

Jeśli przyjąć, że obecnie ropa nie jest fundamentalnie niedowartościowana (a być może nawet nieco przewartościowana), należałoby zadać sobie pytanie, jaką premię należałoby doliczyć do ceny baryłki aby uwzględnić fakt kurczących się zapasów ropy i ryzyka niedostosowania się światowej gospodarki do potencjalnie malejącej podaży. Obecnie udokumentowane zapasy ropy powinny pokryć globalny popyt przez przeszło 50 lat. Oczywiście różne zasoby będą wyczerpywać się w różnym tempie i tu właśnie może leżeć klucz do ustalenia wspomnianej premii. Można bowiem zakładać, iż przynajmniej w najbliższym przewidywalnym okresie kończące się zasoby będą zastępowane nowo odkrywanymi złożami (jak choćby te w okolicach Arktyki), których koszt wydobycia będzie relatywnie wysoki. Gdyby wyłączano w pierwszej kolejności złoża o niskim koszcie wydobycia, stanowiłoby to silny argument za uwzględnieniem w cenie dodatkowej premii. Największe rezerwy ropy mamy jednak na Bliskim Wschodzie, czyli obszarze, gdzie koszty wydobycia są niższe niż w bardziej ubogich w rezerwy USA czy Rosji. To oznacza, że premia z tytułu potencjalnego wyczerpywania się zasobu nie powinna być przesadnie duża, choć oczywiście jej ustalenie będzie kwestią sporną. Wreszcie należy pamiętać, iż mówimy o notowaniach ropy w dolarach. Mogą one zatem wzrosnąć tylko z tego powodu, iż tracić będzie dolar (wahania cen w euro były w ostatnich latach znacznie mniejsze niż w dolarach).

Podsumowując, powyższa, (niewątpliwie niekompletna) analiza sugeruje, iż przy obecnych cenach ropa nie jest niedowartościowana. Nie należałoby zatem oczekiwać skokowego wzrostu jej ceny nawet przy nadejściu ożywienia gospodarczego, choć przy powrocie gospodarki światowej na ścieżkę trwałego wzrostu ropa zapewne będzie drożeć ze względu na premię za ograniczone zasoby. Ceny ropy w krótkim i średnim okresie są dość mocno skorelowane z rynkami akcji, toteż powodzenie i zasięg ewentualnego wybicia górą z przedziału konsolidacji 36,40 – 55 USD będzie w dużym stopniu zależne od czynników dla rynku ropy zewnętrznych.