Próbuje wyjaśnić, dlaczego nigdy nie miał ambicji rozpoczęcia działalności na własną rękę: w grę wchodził zarówno niesmak, jaki wywołuje u niego ta etykietka, jak i brak cech, jakie u przedsiębiorcy powinny być wrodzone. Sam przedstawia siebie jako osobę obdarzoną wstrętem do ryzyka oraz pozbawioną pomysłowości.
Nie miał najmniejszej chęci porzucać bezpiecznej pracy prawnika w korporacji, jakim był do 2003 roku. - Gdyby mnie 10 lat temu spytano, jak widzę swoją przyszłość, to odpowiedź: „Nie w roli przedsiębiorcy” na pewno znalazłaby się na wysokim miejscu. Teraz mógłbym jedynie powiedzieć, że ta rola mi „odpowiada”, nic więcej - twierdzi James Dunning.

Okazja lub konieczność

Ale w 2003 roku objęła go fala redukcji w upadającym oddziale firmy energetycznej TXU, choć miał nadzieję, że ten sektor - przedsiębiorstwa użyteczności publicznej - okaże się odporny na załamania sytuacji gospodarczej. Jego pierwszy odruch stanowiło uaktualnienie CV i poszukiwanie kolejnego pracodawcy. Od tego pomysłu odstręczyła go jednak perspektywa codziennych dojazdów do pracy na dużą odległość. - Ciągle myślałem o tym, że jeśli znajdę następną pracę w City, to stracę szanse obserwowania, jak dorasta czwórka moich dzieci - mówi.
Reklama
Tak więc, zaczynając od pomysłu, który nasunęła mu „pewna praca, wykonywana w TXU” oraz od pieniędzy „faceta, z którym połączył siły”, James Dunning stał się - jak to sam określa - „przedsiębiorcą z przypadku”. W 2004 roku założył firmę Geotrupes Energy.
Choć stereotyp przedstawia przedsiębiorcę jako kogoś, kto ma wrodzony, ogromny zapał do biznesu, w wielu przypadkach o takim wyborze decyduje zbieg okoliczności i okazji. - Istnieją ludzie, którzy mają osobowość urodzonego przedsiębiorcy. Natomiast przedsiębiorcy przypadkowi, tacy jak ja, muszą natrafić na okazję - lub być do tego popchnięci - mówi współzałożyciel Intela, Gordon Moore.
Keith Willey, profesor przedsiębiorczości w London Business School, uważa natomiast, że wokół osobowości przedsiębiorców narosła cała mitologia. - W rzeczywistości mamy do czynienia z różnorodnymi typami przedsiębiorców. Richard Branson, twórca firmy i marki Virgin, też jest nietypowy. Większość przedsiębiorców nie zaczynała przecież od handlu na szkolnym podwórku. A wiele firm założyli biznesmeni z przypadku - mówi.
Zdaniem prof. Willeya James Dunning stanowi typowy przykład przedsiębiorców, którzy pomysły czerpią z doświadczenia. - Stykam się z ludźmi, którzy gdzieś pracowali, zdarzało się im mieć pomysły odrzucane przez szefów, postanawiali więc, że zrealizują je sami. Duch przedsiębiorczości może się w człowieku wyzwolić w momencie, gdy napotyka przeszkody w karierze zawodowej albo gdy zostanie zwolniony z pracy - mówi profesor.

Trafić na ludzi

Właśnie poczucie ograniczeń w karierze zawodowej jako lekarza ogólnego w połączeniu z zyskaniem umiejętności, związanych z pracą przy projektach opieki zdrowotnej, popchnęło Marka Greenhalgha do powołania agencji marketingowej Flutter+Wow. - Czułem się w pracy trochę jak szczur biegający w kółku... Potrzebowałem swobody oddechu - mówi. Większość jego obecnych klientów to firmy z branży farmaceutycznej albo medycznej („rozmawianie o czymś, co się zna, pomaga w interesach”). Stopniowo Mark Greenhalgh zdobywa także kontrakty z firmami z branży towarów konsumpcyjnych.
U niektórych „przedsiębiorców z przypadku” impulsem do decyzji o założeniu własnego biznesem stało się zetknięcie z konkretnymi ludźmi. Richard Woods, który w 2003 roku ukończył Royal College of Arts, uzyskując tytuł magistra w dziedzinie projektowania przemysłowego, nie miał ambicji zostania przedsiębiorcą: był przekonany, że będzie „pracować w bezpiecznych warunkach, pewnie u Dysona”. - Ale spotkanie z dwojgiem innych absolwentów RCA, Jonem Sawdonem Smithem i Gretą Corke, po raz pierwszy poddało mi myśl, że mógłbym się zająć biznesem - mówi.
Cała trójka pracowała nad projektem rozpoczętym jeszcze w Akademii, z którego powstał domowy monitor zużycia energii, Wattson 01. Jednak przekonanie, że naprawdę mógłby zostać przedsiębiorcą, tak naprawdę dotarło do Richarda Woodsa dopiero wtedy, gdy złożyli we troje wniosek do programu rozwojowego, prowadzonego przez NESTA (National Endowment for Science, Technology and Arts). - Wiedziałem, jakie są rynkowe zalety naszego produktu, ale to właśnie cały proces składania aplikacji uświadomił mi, że naprawdę chcę się tym zająć. Zdałem sobie wtedy sprawę, że do prowadzenia biznesu potrzebna jest motywacja - mówi. Efektem tych przemyśleń było powołanie przez całą trójkę firmy DIY Kyoto.

Własne pomysły

Sir Martin Sweeting zajął się biznesem, ponieważ był to jedyny sposób umożliwiający mu pozostanie w Wielkiej Brytanii i pracę w przemyśle kosmicznym.
- Zawsze miałem pomysły i zawsze interesowały mnie praktyczne sprawy. Za młodu byłem radioamatorem, potem przyszło zainteresowanie pisarstwem Arthura C. Clarke'a i lądowanie na Księżycu, no a potem to wszystko jakoś się połączyło. Rozbudziła się we mnie zrodzona z zamiłowań do wiedzy technicznej i do rzeczy praktycznych pasja do małych satelitów. Gdy jednak w 1980 roku chciał tę swoją pasję realizować, akurat ograniczono środki publiczne na badania w tej dziedzinie. - Jedyną szansę stanowiło uzyskanie kontraktów komercyjnych. Wejście w biznes to był środek do osiągnięcia celu. Chciałem mieć pieniądze po to, żeby robić coś, na czym mi zależy, a nie po to, żeby je w ogóle mieć - mówi. Jako pracownik naukowy uniwersytetu w Surrey założył firmę Surrey Satellite Technology (SSTL).
Jego zdaniem to, że pieniądze nie stanowiły jego głównego celu, pomogło mu w osiągnięciu zyskowności: w zeszłym roku firma została sprzedana koncernowi EADS za 50 milionów funtów. - Gdybym się skupiał tylko na biznesie i robieniu pieniędzy, być może nie zdołalibyśmy się tak rozwinąć, jak się rozwinęliśmy. Chciałem, żeby Wielka Brytania stała się światowym liderem w technologii satelitarnej. Osiągnięcie zysku trwało długo - aż 10 lat. Gdyby nasza motywacja opierała się na dążeniu do zapewnienia akcjonariuszom zwrotu z kapitału albo określonej stopy zysku, pewnie byśmy mojego celu nie osiągnęli. Mieliśmy paru konkurentów zorientowanych na zysk. Zbankrutowali - mówi Martin Sweeting.

Praca i satysfakcja

Choć jednak niektórzy mogą się stać przedsiębiorcami przypadkowo, osiągnięcie sukcesu wymaga zaangażowania. - Trzeba pracować naprawdę ciężko. Bez silnego zaangażowania to się nie uda. Nie można do tego podchodzić połowicznie - mówi dr Greenhalgh.
James Dunning podziela tę opinię: - Pracowałem ciężko i stale. Pomogła mi pewna umiejętność: nawet gdy padnę, to jestem w stanie wstać i znowu wziąć się do roboty. Dla prof. Sweetinga kluczowe znaczenie miało jedno: - Nie przerażał mnie brak bezpieczeństwa finansowego. To daje swobodę - nie obawiałem się niepowodzenia. Mnóstwo ludzi ma dobre pomysły i chce założyć firmę, ale ze względów finansowych boją się oni klęski - mówi.
Dla przedsiębiorcy nie ma już jednak powrotu. Po sprzedaży w 2007 roku Geotrupes Energy (teraz działa pod inną nazwą) James Dunning - zapewniwszy udziałowcom 30 proc. zwrotu z kapitału, a sobie możliwość odpoczynku - rozważał ponowne wejście w rolę korporacyjnego prawnika. - Na początku tego roku spędziłem dwa miesiące w firmie użyteczności publicznej i ledwie to zniosłem. Czułem się jak w kurniku - mówi. Teraz pracuję jako konsultant prawny. - Polubiłem to, że cały czas myślę o mojej firmie: nawet gdy jestem pod prysznicem czy myję zęby. To jest naprawdę fajne.
PRZYPADEK, ŚLEPE SZCZĘŚCIE I BRAK DOŚWIADCZENIA
Na losy przedsiębiorców w dużym stopniu wpływa pojawiająca się nieoczekiwanie szansa. W przypadku trojga założycieli DIY Kyoto możliwości finansowe zapewnił im los szczęścia. - To był przypadek. Dziennikarz napisał o nas i wydrukował ten tekst w piśmie pokładowym British Airlines. Spotkaliśmy się z ogromnym zainteresowaniem ze strony inwestorów, choć wtedy nie byliśmy nawet gotowi do kontaktów z nimi - mówi Greta Corke, współzałożycielka firmy powołanej do wprowadzenia na rynek domowego monitora zużycia energii Wattson 01. Następnie pojawiła się sześciocyfrowa kwota inwestycji od bankierów, „którzy mieli pieniądze i chcieli coś z nimi zrobić”.
Ale brak doświadczenia prowadził także do błędów. - Do tworzenia zespołu sprzedaży zabraliśmy się za późno i nie byliśmy w stanie wykorzystać wszystkich możliwości. Trudno jest zresztą przestać być projektantem i pozwolić komuś innemu sprzedawać to, co się wymyśliło - mówi Greta Corke.
Również Mark Greenhalgh miał problemy z przestawieniem się z roli troskliwego lekarza rodzinnego na rolę biznesmena. - Może jestem naiwny, ale wierzę ludziom. Nie jestem twardy w kontaktach. Kiedyś byłem przekonany, że zawarłem duży kontrakt, bo przecież przypieczętowaliśmy to uściskiem dłoni - no i poniosłem tego przykre skutki.