To może potwierdzać istnienie procesów deflacyjnych. Dane o przepływach kapitałów do USA zostały zlekceważone (jak zwykle), ale odnotujmy, że wypłynęło 97 mld USD. Jeśli chodzi o długoterminowe inwestycje to wpłynęło netto 22 mld USD, a oczekiwano 28 mld. Dynamika produkcji przemysłowej rozczarowała – spadła o 1,5 procent, a oczekiwano spadku o 0,8 proc. Wykorzystanie mocy produkcyjnych spadło do 69,3 proc.

Była też partia danych rodzących nadzieję. Indeks NY Empire State wzrósł dużo mocniej niż oczekiwano (z – 38,2 na – 14,7 pkt.). Nie jest on tym raportem, którym gracze bardzo się przejmują, ale w obecnych, niezłych nastrojach byki musiały to wykorzystać. Zaskoczyła publikacja wyliczanego przez NAHB indeksu rynku nieruchomości. Okazało się, że wzrósł z 9 (minimum wszech czasów) na 14 pkt. (najwyżej od października 2008). To potwierdza, że sytuacja na tym rynku przestała się pogarszać.

Na dwie godziny przed końcem sesji nastroje popsuła publikacja Beżowej Księgi Fed (raport o stanie gospodarki). Co prawda w niektórych komentarzach można przeczytać, że Fed widzi w kilku regionach słabe sygnały zatrzymania spadku aktywności gospodarczej, ale ogólny ton tego raportu był bardzo pesymistyczny: zapaść gospodarcza pogłębia się.

Rynek akcji nie bardzo wiedział, w którym kierunku ma pójść. Po wtorkowej sesji raport kwartalny opublikował Intel. Zyski i przychody spadły (zysk o 55 procent), ale były lepsze od oczekiwań analityków. Kurs spółki jednak spadał, bo gracze rozczarowani byli tym, że spółka nie przedstawiła klarownej prognoz na ten rok. Poza tym prezes Wal-Mart powiedział, że gospodarka wciąż jest pod presją, a recesja szybko się nie skończy. Skoro prezes najtańszej sieci sprzedaży tak mówi, to znaczy, że widzi spadek popytu nawet na swoim podwórku, a to nic dobrego nie wróży.

Reklama

Byki jednak dzielnie walczyły wykorzystując tę dobrą część danych makro. Indeksy DJIA i S&P 500 nawet przez większą część sesji rosły. Tracił NASDAQ (szkodził mu Intel). Na dwie godziny po publikacji Beżowej Księgi Fed wydawało się, że niedźwiedzie tę batalię wygrają, ale im się to nie udało. Indeksy zaczęły spadać mocniej, ale na godzinę przed końcem sesji byki zaatakowały i wygrały. Nie jest prawdą to, co znajdziecie Państwo we wszystkich komentarzach: że to uwagi Fed z Beżowej Księgi poprowadziły indeksy na północ. Wręcz przeciwnie – po publikacji tego raportu indeksy zanurkowały, a zaczęły rosnąć godzinę potem. To optymistyczne zakończenie nie ma znaczenia prognostycznego. Dopiero przełamanie szczytu z 13 kwietnia zapowiadałoby dalszy marsz na północ.

GPW, podobnie jak inne giełdy europejskie rozpoczęła sesję od spadku indeksów, ale po pierwsze był on niewielki, a po drugie widać było chęć ruszenia na północ. Można powiedzieć, że rynek odpoczywał i czekał na nowe impulsy. Przed publikacją danych w USA ich nie dostał, a indeksy na innych giełdach nie dały rady utrzymać się nad kreską, więc indeksy zaczęły się i u nas osuwać.

Taki stan trwał do pobudki w USA. Wtedy to indeksy na innych giełdach znowu zaczęły rosnąć, co pomogło GPW, ale nie była to trwała poprawa. Po publikacji pierwszego zestawu danych w USA nic się na rynku nie zmieniło. Dopiero po publikacji danych o produkcji indeksy zaczęły mocniej spadać, ale dobry początek sesji w USA doprowadził do 20 minutowego sprintu, dzięki któremu WIG20 wzrósł o 0,8 procent. Gołym okiem widać, że nasz rynek nadal chce rosnąć, ale czeka na pretekst z zewnątrz, który mu to umożliwi.