Obserwując wystąpienia różnych osób związanych zawodowo z ochroną zdrowia, z przerażeniem stwierdzam, że część z nich funkcjonuje w świecie, w którym nie obowiązują realia prawne i ekonomiczne. Czy to tylko ignorancja, czy raczej mentalne wyalienowanie całych środowisk, które uparcie nie dostrzegają obecnej sytuacji, chociaż od kilku miesięcy wszyscy o niej mówią? Koronnym dowodem na prawdziwość tej tezy są powracające jak bumerang dywagacje na temat wartości punktu w lecznictwie szpitalnym, czyli słynnych już 51 zł. W kontekście zmniejszających się wpływów ze składki do NFZ nikt już o słuszności 51 zł nie powinien dyskutować, bo wiadomo, że skoro Fundusz nie ma środków, to ich po prostu nie wyda. Wydawałoby się także, że gorsza koniunktura gospodarcza uderza we wszystkich, dlatego i Fundusz, i szpitale muszą poradzić sobie z trudną sytuacją. Priorytetem w takich okolicznościach powinno być działanie, dzięki któremu, mimo realnego zagrożenia dotyczącego przychodów ze składki, NFZ będzie w stanie utrzymać finansowanie świadczeń medycznych na niezmienionym poziomie.
Obecna polityka NFZ zapewnia taką możliwość i logika tych działań nie powinna budzić wątpliwości nikogo, kto wie cokolwiek o ekonomii. Nic bardziej mylnego! Najlepszym lekarstwem na walkę z kryzysem według Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy jest... podać do prokuratury prezesa NFZ za rzekome zaniżenie wyceny świadczeń medycznych. Pomijam już fakt, że cena punktu nie jest kompetencją prezesa, ale wynikiem tworzenia planów zakupu świadczeń na podstawie konkretnych budżetów oddziałów. Na szczęście prokuratura w Polsce jest odpowiedzialna i odmówiła wszczęcia śledztwa. Drugim świetnym pomysłem związkowców na walkę z Funduszem (bo przecież nie z kryzysem) miały być kartki pocztowe, które mieli masowo wysyłać do NFZ oburzeni pacjenci i lekarze z całej Polski. Rzeczywiście, przyszło kilka kartek do centrali Funduszu, ale nie z całego kraju, ale wyłącznie ze Stargardu Szczecińskiego, gdzie mieszka przewodniczący OZZL.
Kolejnym elementem niekończącej się dyskusji o finansowaniu leczenia jest kwestia kompetencji NFZ w zakresie ustalenia ceny maksymalnej punktu, czyli czy Fundusz mógł, czy nie mógł wyznaczyć ceny maksymalnej. Aby zakończyć te dywagacje, przypomnę w tym miejscu sprawę wszczętą przeciwko Funduszowi na wniosek Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie, która dotyczyła wyceny świadczeń stomatologicznych. Izba zarzuciła NFZ niedoszacowanie świadczeń stomatologicznych. 7 marca 2007 r. prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów uznał, że NFZ stosował praktykę polegającą na narzucaniu rażąco niskich cen zakupu świadczeń w rodzaju lecznictwo stomatologiczne. UOKiK obciążył NFZ kosztami opinii biegłego oraz kosztami postępowania. Sąd Okręgowy w Warszawie wyrokiem z grudnia 2007 r. oddalił odwołanie NFZ, przyznając rację prezesowi UOKiK. Niestety, dla Urzędu Ochrony Konkurencji i Okręgowej Izby Lekarskiej Sąd Apelacyjny w Warszawie w grudniu 2008 r. zmienił zaskarżony wyrok, uchylając decyzję prezesa UOKiK i obciążając tę instytucję wszystkimi kosztami. Przytoczę tylko wyjątki z uzasadnienia wyroku sądu: Fundusz, dysponując pieniędzmi publicznymi w ograniczonej wielkości oraz kierując się koniecznością najpełniejszego zaspokojenia potrzeb obywateli, miał prawo do wprowadzenia cen maksymalnych na świadczenia zdrowotne. Sąd stwierdził również, że nie można mówić o rażąco niskich cenach w oderwaniu od limitu środków posiadanych przez Fundusz. Uzasadnienie zawiera sformułowanie, że właśnie do NFZ należy dokonywanie wyceny świadczeń, a stawianie płatnikowi zarzutu ich niedoszacowania i ustalenia rażąco niskiej ceny zakupu świadczeń jest nieprawidłowe, bo pomija w zupełności okoliczność wysokości środków wynikających z planu finansowego NFZ.
Polecam te wyjątki z uzasadnienia wyroku niezawisłego sądu jako puentę dyskusji nad prawami płatnika do ustalania cen.
Reklama