Wall Street Journal donosi, że Bank of America i Citigroup nadal potrzebują nowych kapitałów. Ta informacja stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co jeszcze parę dni temu mówił sekretarz skarbu Timothy Geithner zapewniając, że wszystkie 19 największych amerykańskich banków posiada wystarczające zapasy gotówki.

Poniedziałkowy handel w USA nie uniknął obaw o świńską grypę. Nie była to jednak jedyna przyczyna spadku indeksów. Rolę odegrały też czynniki techniczne. Z początku byki próbowały przełamać poziom 870 pkt., a gdy to się nie udało indeksy szybko zabarwiły się na czerwono.

Dziś nadal w serwisach dominuje temat „świńskiej grypy”, ale już azjatyckie parkiety dostały znacznie bardziej przekonujący argument do spadków. Gazeta Wall Street Journal donosi, że Bank of America i Citigroup nadal potrzebują nowych kapitałów. Ta informacja stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co jeszcze parę dni temu mówił sekretarz skarbu Timothy Geithner zapewniając, że wszystkie 19 największych amerykańskich banków posiada wystarczające zapasy gotówki.

Ewidentnie ktoś się myli, a jak jest faktycznie zapewne przekonamy się w ciągu dnia. Problem będzie faktycznie istotny, jeżeli banki nie zdementują tej informacji. Oznaczałoby to, że trzeba przygotowywać kolejne miliardy rządowej pomocy oraz potwierdzało schemat, że jak się raz uratuje upadającą firmę to trzeba jej jeszcze pomagać przez długi czas.

Na GPW pierwsze poniedziałkowa sesja również przebiegała w atmosferze obaw o rozprzestrzenienie się świńskiej grypy. Stąd też WIG20 solidarnie z zachodnimi parkietami rozpoczął od 2 proc. przeceny. Po natłoku informacyjnym można było stwierdzić, że weekendowe prognozy strat 816 miliardów euro w niemieckim sektorze bankowym są czymś absolutnie nieistotnym w obliczu takiej katastrofy jak kilka przypadków choroby. Najlepiej na całym zamieszaniu wychodził sektor farmaceutyczny, który zyskiwał na rozprzestrzeniających się obawach.

Reklama

Po godzinie handlu WIG20 wciąż zniżkował o jeden procent, ale niewielki obrót sugerował, że dzień z punktu widzenia prognostycznego nie będzie miał większego znaczenia. Oczywiście publikowane dane makro z Polski jak zawsze nic w nastrojach nie zmieniły, ale warto odnotować, że były zbieżne z oczekiwaniami. Sprzedaż detaliczna spadła niewiele bardziej niż oczekiwano, a jednocześnie bezrobocie zamiast oczekiwanych 11,1 proc. wyniosło 11,2 proc. Informacje te nie wnoszą nic nowego do obrazu spowalniającej sytuacji gospodarczej.

Przy braku innych czynników i niewielkim obrocie krajowy rynek pozostawał w totalnym marazmie. Dopiero po 14-tej ponownie aktywowała się podaż i osiągnęliśmy nowe minima, z których w końcówce popytowi niewielkim nakładem sił udało się wyjść i ostatecznie dzień zakończyliśmy na 1,5 proc. spadku. Szeroki rynek wypadł trochę lepiej, ale tam też było widać problemy z brakiem obrotu.

Obserwując rozwój sytuacji na azjatyckich rynkach, które kończą 2,5 proc. przeceną Europejczykom może być z rana ciężko opanować spadkową atmosferę. Negatywny początek daje popytowi większą możliwość udanego zakończenia, jeżeli tylko atmosfery nie zdominują absolutne nieprzewidywalne doniesienia o nowych przypadkach choroby, a gracze skoncentrują się na wynikach kwartalnych spółek i informacji z rynku nieruchomości.