Jeszcze raz warto przy tym przypomnieć, że choć za nami imponujący miesiąc, to tegoroczny bilans zamyka się zwyżką WIG o dopiero 6,6%, a WIG20 o 0,5%. Ta prosta statystyka chyba w najlepszym kontekście ustawia obecne wydarzenia rynkowe. Zwyżki z ostatnich tygodni wynikały o tyle z siły rynku, co ze skali wcześniejszej wyprzedaży.

Nasz WIG wyprowadziły do 29 tys. pkt. Tym samym znalazł się w okolicach, które trudno będzie przejść z marszu. Odrobiliśmy całą ostatnią falę zniżkową. Amerykański S&P 500 wrócił natomiast w rejon, do jakiego spadł po bankructwie Lehman Brothers. Znalazł się więc w symbolicznym miejscu.

Od tego momentu zaczęły nasilać się obawy przed kompletnym załamaniem się systemu finansowego, a jednocześnie działania mające temu przeciwdziałać. Banki centralne, rządy i instytucje międzynarodowe wyasygnowały na ten cel setki miliardów dolarów. Dziś wiemy, że rynkom finansowym to pomogło. Ich zachowanie sugeruje, że stopniowo zapominają o traumie związanej z upadkiem Lehman Brothers.

Stopniowo zwiększa się różnica rentowności długo– i krótkoterminowych obligacji skarbowych, co jest charakterystyczne dla okresów oczekiwania na poprawę koniunktury gospodarczej. Rośnie sprzedaż obligacji korporacyjnych (w USA sprzedano ich w tym roku za 477 mld USD wobec 354 mld w analogicznym okresie 2008 r.), a stawki na rynku międzybankowym pozostają na bardzo niskim poziomie, potwierdzając normalizowanie się sytuacji.

Reklama

Jeszcze lepiej to widać przez pryzmat tzw. TED spreadu, obrazującego różnicę między stawkami na rynki międzybankowym i rentownością odpowiadających im bonów skarbowych. Jest traktowany jako miernik zaufania na rynku międzybankowym. Ten wskaźnik właśnie spadł poniżej 0,9 pkt proc. wobec ponad 4,6 pkt proc. w I połowie października 2008 r.

Pojawia się jednak pytanie, czy przywrócenie rynków finansowych „do życia” jest wystarczające do tego, by obwieścić koniec kłopotów światowej gospodarki. Wydaje się, że nie. Załamanie rynków było pochodną zjawisk gospodarczych, w pewnym aspekcie nasiliło negatywne tendencje, ale przecież nie od nich wziął się kryzys.

Nie powinniśmy więc wpadać w pułapkę myślenia, że rozwiązanie ich problemów jest równoznaczne z końcem recesji. Tak samo jest z danymi makroekonomicznymi— to, że spadają w mniejszym tempie niż wcześniej (tak było choćby z kwietniowym ISM), nie oznacza pojawienia się pozytywnych zjawisk. Warto o tym pamiętać.