Zgodnie z przedstawionymi przez resort finansów szacunkowymi danymi, deficyt po kwietniu wyniósł 15,3 mld zł. To 84,3 proc. z tegorocznych planów, ale mniej o 700 mln zł od założeń z harmonogramu dochodów i wydatków budżetu państwa planowanych w 2009 r.

Były minister finansów, ekonomista z PAN, prof. Jerzy Osiatyński uważa, że podniesienie deficytu jest koniecznością. Jego zdaniem planowane przez MF zwiększanie oszczędności będzie oznaczało zmniejszenie wpływów podatkowych i zwiększenie wydatków.

"Jak rząd ogranicza wydatki, to tym samym ogranicza się produkcję i zatrudnienie w przedsiębiorstwach, które sprzedawały dla państwa. W efekcie zmniejszają się wpływy z podatków od dochodów ludności i z podatku od zysków firm, a także z VAT. Poza tym trzeba wypłacać dodatkowe zasiłki dla bezrobotnych" - wyjaśnił Osiatyński.

Zdaniem ekonomisty nie należy przywiązywać większej wagi do szacunkowych danych MF dotyczących wykonania budżetu po kwietniu 2009 r. "To nie ma znaczenia. Mamy informacje, że coś jest powyżej albo poniżej, a potem okazuje się, że zostało niedoszacowane (...) Byłbym bardzo ostrożny z przyjmowaniem na wiarę jakichkolwiek wielkości, które są podawane przez resort finansów" - powiedział.

Reklama

Z kolei ekonomista SGH Ryszard Petru jest zdania, że rząd będzie musiał wykonać kilka posunięć jednocześnie. Konieczne będą zarówno oszczędności, jak i podwyżka podatków, np. akcyzy, a także maksymalizacja dywidend ze spółek skarbu państwa oraz podniesienie deficytu o kilka miliardów złotych.

"Chodzi o to, aby deficyt nie wzrósł o ponad 20 mld zł, tylko o kilka miliardów. Wyższy deficyt dziś, to wyższe podatki jutro i problemy również w 2010 roku" - uważa. "Nie sądzę, by deficyt wzrósł o więcej niż 4-5 mld złotych" - dodał.

Jego zdaniem wyższy deficyt byłby niebezpieczny, ponieważ państwo musiałoby wyemitować więcej obligacji do jego sfinansowania. Banki, zamiast kredytować gospodarkę, kupowałby papiery skarbowe.

Według Petru, wniosek jest taki, że "w latach tłustych deficyt powinien wynieść zero, a w latach złych 2-3 proc. PKB", tymczasem w Polsce "lata tłuste" zostały zmarnowane.

Odnosząc się do piątkowych danych MF, ekonomista powiedział, że "nie są one katastroficzne, ale ewidentnie nie starczy pieniędzy do końca roku".

Według premiera Tuska wzrost deficytu jest ostatnią rzeczą, której byśmy pragnęli. "Widać wyraźnie, że trudno będzie utrzymać deficyt na tak niskim poziomie jak chcieliśmy. Deficyt rośnie w całej Europie, bez woli rządów. Nasza wstrzemięźliwość, a równocześnie przygotowanie do ewentualnej noweli, czyli szukanie oszczędności wiele miesięcy temu były bardzo uzasadnione i bardzo odpowiedzialne" - powiedział Tusk.

Wyraził nadzieję, "bliską pewności", że ewentualne oszczędności, które trzeba będzie zaproponować w czerwcu, będą wyraźnie niższe niż w większości państw Europy".