Zwłaszcza ta ostatnia publikacja była zaskakująco dobra. Sprzedaż domów rośnie wyraźnie już drugi kolejny miesiąc (były to dane za lipiec) i inwestorzy mogą zadać sobie pytanie, czy czynnik ten może pomóc w ożywieniu gospodarczym. Nie ulega wątpliwości, iż element ten miał istotne znaczenie przy wchodzeniu gospodarki w recesję. Przy niewielkim udziale w gospodarce (ok. 3%), w 2008 roku wkład rynku mieszkaniowego w spadek PKB w USA wyniósł aż 1 punkt procentowy. Nadal bardzo niski poziom sprzedaży nowych domów potencjalnie może oznaczać, iż tendencja ta zacznie się odwracać, wpływając korzystnie na produkt krajowy. Trudno jednak wyobrazić sobie, aby po niedawnych doświadczeniach z kredytami hipotecznymi ten segment był jakimś specjalnie silnym motorem ożywienia. Zatem poprawa na tym rynku z pewnością jest dobrą informacją, ale raczej nie o kluczowym znaczeniu.

Po reakcji rynków na dane, w szczególności rynków akcji, można zaryzykować hipotezę, że gdyby dane były negatywnym zaskoczeniem, moglibyśmy oglądać większą przecenę. Przy każdej z kluczowych wczorajszych publikacji widać było bowiem (zaraz po danych) próbę wejścia na wyższy poziom, która niemal natychmiast była wykorzystywana przez stronę podażową do realizacji zysków. W konsekwencji notowania głównych światowych indeksów cofnęły się nieco poniżej ustanowionych wcześniej tegorocznych maksimów, ale dobre dane uniemożliwiły bardziej zdecydowaną przecenę. Na wykresie kontraktów na S&P500 widać, iż rynek konsoliduje się w okolicach 1017-1031 pkt., czekając na bardziej zdecydowany impuls (w pozytywnym scenariuszu na realizację zysków przez krótkoterminowych graczy). Notowania kontraktów na WIG20 wyglądają groźniej, gdyż kurs odbił się od górnej granicy półrocznego kanału wzrostowego, co technicznie mogłoby zapowiadać cofnięcie aż do poziomu 1900 pkt. (zwłaszcza, gdyby rynek dokończył dzieło rysowania gwiazdy wieczornej w interwale tygodniowym), ale mimo należy pamiętać, iż kluczowe znaczenie będzie miał rozwój sytuacji na amerykańskim rynku.

Sporo dzieje się na głównych parach walutowych. Wczoraj na parze EURUSD zdecydowanie przeważała strona podażowa. Zwłaszcza po tym, jak rynek nie był w stanie pozytywnie zareagować na dane o zamówieniach (godz. 14.30), sprzedającym udało się pokonać wsparcie na poziomie 1,4252, co przyspieszyło spadki, które sięgnęły poziomu 1,4206. W tych okolicach znajduje się jednak średnioterminowe wsparcie, które póki co okazało się skuteczne. Inaczej jest na parze GBPUSD, gdzie przewaga strony podażowej jest ewidentna. Przy wsparciu ze strony EURUSD para zeszła poniżej poziomu 1,6273 (krótkoterminowe wsparcie) i choć popołudniem funt odrobił część strat, wybicie nie zostało zanegowane i para ma otwartą drogę do poziomu 1,5980. W trakcie notowań azjatyckich obserwowaliśmy spadki notowań na parze USDJPY. Jen zyskiwał po tym, jak chińskie władze po raz kolejny zapowiedziały, iż podejmą kroki w celu ograniczenia niektórych inwestycji spowodowanych nadmierną akcją kredytową. Notowania pary obniżyły się z 94,30 do 93,36, przy czym największe spadki miały miejsce po pokonaniu wsparcia 93,77. Para USDJPY, mimo selektywnej pozytywnej korelacji z rynkami akcji, nadal znajduje się w trendzie spadkowym, kolejne istotne poziomy to 93,07 i 91,77. Słaba postawa funta i umacniający się jen przekładają się na wyraźne spadki na parze GBPJPY, gdzie w ciągu dwóch tygodni notowania obniżyły się o 11 figur (do 151,70). Ciekawą wypowiedź przedstawił lider japońskiej opozycji Yukio Hatoyama, który zasugerował stworzenie wspólnej waluty dla państw azjatyckich.

W dniu dzisiejszym na rynek nie napłynie duża ilość nowych kluczowych informacji. Drugi szacunek amerykańskiego PKB (za drugi kwartał), rzadko kiedy wzbudza większe emocje, choć należy pamiętać, iż rynek oczekuje niewielkiej rewizji w dół (z -1% do -1,4% w ujęciu anualizowanym). Ponadto, standardowo w czwartek tygodniowe dane z amerykańskiego rynku pracy. Po niespodziewanym pogorszeniu w minionym tygodniu (wzrost do 576 tys.), rynek oczekuje tym razem niewielkiej poprawy (konsensus to 562 tys.).

Reklama