Jednak byki w końcu kwartału nie miały problemu z opanowaniem sytuacji. W czwartek nadeszły kolejne dane i chociaż wcale nie były tak znowu tragiczne (opis poniżej) to jednak wystarczyły do sprowokowania przeceny. Rynek zachował się jak przeciążony wielbłąd, któremu dołożono słomkę, która go załamała.

Popatrzmy na te dane, które miały doprowadzić do przeceny. Sytuacja na rynku pracy nie była jednoznaczna. Raport Challengera był dla byków korzystny. Planowanych we wrześniu zwolnień było o ponad 13 procent mniej niż miesiąc wcześniej. Co prawda ilość noworejestrowanych bezrobotnych w USA wzrosła w ostatnim tygodniu z 530 do 551 tysięcy, czyli dużo mocniej niż oczekiwano, ale spadła średnia czterotygodniowa i ilość pobieranych zasiłków (6,09 mln), a przecież to tymi ostatnimi liczbami najmocniej przejmowali się ostatnio gracze. Dużo mówi się o negatywnym wpływie publikacji przez instytut ISM indeksu dla przemysłu amerykańskiego. Spadł on z 52,9 do 52,6 pkt. (oczekiwano wzrostu). Ta część gospodarki USA nadal się rozwija, tyle, że wolniej niż tego oczekiwano.

Raport o przychodach/wydatkach Amerykanów by na pozór bardzo dobry, bo wydatki wzrosły aż o 1,3 procent (do wysokości ośmioletniego maksimum). Rynek szybko jednak doszedł do wniosku, że ten wzrost wynikał z zakończonego już programu „kasa za złom” (za stare samochody). Można więc powiedzieć, że raport był neutralny. Spójrzmy teraz na rynek nieruchomości. Raporty były zdecydowanie lepsze od prognoz. Wydatki na konstrukcje budowlane wzrosły o 0,8 procent w stosunku do poprzedniego miesiąca (oczekiwano małego spadku). Indeks podpisanych umów kupna domów na rynku wtórnym wzrósł o 6,4 procent miesiąc do miesiąca. Oczekiwano wzrostu jeden procent. Podsumowując: gdyby ten zestaw danych trafił na rynki na przykład dwa dni temu to z całą pewnością nie doprowadziłby do spadku indeksów.

Rynkowi akcji szkodziły też, oprócz początku kwartału, dane z sektora producentów samochodów. Okazało się, że we wrześniu GM sprzedał o 45 proc., Chrysler o 42 procent, a Ford o 5,1 procent mniej niż rok temu. Koniec programu „kasa za złom” doprowadził do wtórnej recesji w tym sektorze. To musiało zepsuć nastroje, bo przypomniało, że nadchodzące ożywienie uzależnione jest tylko i wyłącznie od wysokości pomocy rządowej. Nic dziwnego, że indeksy od początku sesji spadały. Po kilku godzinach ustabilizowały się na poziomie o dwa procent niższym od środowego zamknięcia. Byki już do końca sesji nawet nie próbowały zaatakować. Indeks S&P 500 wyszedł dołem z trzymiesięcznego kanału trendu wzrostowego, ale pozostał jeszcze w kanale trendu półrocznego, więc sygnału sprzedaży jeszcze nie ma. Jest tylko ostrzeżenie.

Reklama

GPW rozpoczęła czwartkową sesję w bardzo „byczym” nastroju. WIG20 błyskawicznie wrócił do poziomu środowej stabilizacji (tej sprzed końcowej przeceny). Najmocniejsze były banki pod wodzą PKO BP (to był ostatni dzień, kiedy można było dostać prawo poboru nowej emisji) – w końcu sesji jednak cena akcji tego banku spadła. Mocne też były akcje KGHM. Bardzo słabo zachowywał się jednak rynek mniejszych spółek.

Przedpołudniowe pogorszenie nastrojów na innych giełdach europejskich jedynie nieznacznie wpływało na nasz rynek. Wszyscy czekali na dane makro z USA. Pierwsza ich partia była niezbyt jednoznaczna, ale już to, że indeksy w Europie nie zaczęły mocniej spadać wystarczyło, żeby WIG20 szybko ruszył na północ. Wzrosty indeksu przekroczyły dwa procent. Potem indeksy stabilizowały się, ale spadać nie chciały. Początek sesji w USA zapowiadała nawet szybki odwrót również u nas. Tak się jednak nie stało. Na fixingu obserwowaliśmy kolejne cuda. WIG20 wzrósł o blisko 30 punktów, a baza na kontraktach wyzerowała się (wcześniej była mocno ujemna). Skąd takie dziwne zamknięcie? Zapewne nie z powodu fundamentalnych zakupów. Chodzi zapewne o jakąś rozgrywkę na kontraktach. Być może związaną z emisją PKO BP. Mam znowu to samo pytanie do zarządu GPW: jak długo jeszcze będzie tolerował fixingi cudów? Nawet obiecanego przez prezesa WIG30 nikt już nie zapowiada…