Z niemal dziewięcioletnim opóźnieniem spełni się warunek z umowy prywatyzacyjnej PZU – spółka trafi na warszawską giełdę.
Scenariusz rozwoju wydarzeń wynikający z porozumienia Skarbu Państwa i Eureko jasno pokazuje jednak, że po wejściu na parkiet największy polski ubezpieczyciel nadal pozostanie pod kontrolą rządu. W liczącej siedem osób radzie nadzorczej tylko jedno miejsce zarezerwowano dla przedstawiciela Eureko, które pozostanie z 18-proc. pakietem akcji i jedno dla tzw. niezależnego eksperta. Taka sytuacja może zniechęcić potencjalnych inwestorów, bo spółka nadal będzie miejscem dzielenia politycznych łupów i prezes będzie zmieniał się po każdych wyborach parlamentarnych.
Jednak jeśli spojrzeć na ostatnie dziesięć lat PZU, to utrzymanie się prezesa przez cztery lata byłoby i tak dobrym wynikiem. Od 1999 roku, kiedy Eureko weszło do spółki, zarządzało nią dziewięciu prezesów, nie licząc czterech osób, które pełniły tę funkcję w okresach przejściowych, przez kilka czy kilkanaście dni. Rotacja władz firmy przekładała się też na menedżerów średniego szczebla. Nie wychylali się specjalnie z pomysłami, bo nie wiadomo było, czy kolejny zarząd nie uzna ich np. za zbyt kosztowne i delikwent straci pracę.
Wstrzymywanie i modyfikowanie projektów przez kolejne zarządy było w firmie standardem. Tym bardziej że np. Zdzisław Montkiewicz czy Jaromir Netzel nominowani w momentach, kiedy konflikt między udziałowcami sięgał zenitu, większość czasu poświęcali walce z Holendrami wewnątrz spółki, a nie bieżącemu zarządzaniu. Ostatnią ofiarą tego konfliktu jest Magdalena Nawłoka, która była do zarządu delegowana przez Eureko. Wczoraj – mimo niekwestionowanych kompetencji – została odwołana z władz spółki.
Reklama
Spółka uwolniona od konfliktu między udziałowcami ma za to ułatwioną realizację celu strategicznego, jakim jest wzmocnienie swojej pozycji na innych rynkach Europy Środkowej i Wschodniej. – Większość spółek dostaje od inwestorów premię za obecność na wielu rynkach – mówi Andrzej Klesyk.
Na razie PZU ma spółki tylko na Litwie i Ukrainie, ale szuka okazji do przejęć. – Obserwujemy to, co się dzieje ze spółkami AIG. Będę rozmawiał z politykami, żeby przy okazji wizyt w USA poruszali tę sprawę – mówi Andrzej Klesyk. Nawet po wypłacie gigantycznej dywidendy, spółka ma jeszcze 3-4 mld zł wolnych kapitałów, które mogłaby przeznaczyć na przejęcia w naszym regionie. – Porozumienie między udziałowcami otwiera nam drogę do pozyskiwania kapitałów z rynków finansowych – mówi Andrzej Klesyk.
Eksperci są jednak sceptyczni co do możliwości spektakularnych przejęć jeszcze przed debiutem. – Nie wierzę, żeby PZU zdecydowało się na przeprowadzenie jakiejś dużej transakcji przed wejściem na giełdę – mówi Michał Popiołek z BRE Banku. Dodaje, że tylko pojawienie się jakiejś bardzo dobrej okazji do taniego przejęcia mogłoby skłonić zarząd do poważnej inwestycji. Bardziej prawdopodobne jest przeprowadzenie jakiegoś mniejszego zakupu. Samo PZU cały czas pokazuje, że ma duży potencjał generowania zysków. Po podsumowaniu ośmiu miesięcy przekraczają one 3 mld zł i władze spółki spodziewają się, że rok zostanie zamknięty z nawet 4 mld zł na plusie. Dla inwestorów oznacza to szansę na zainkasowanie dywidendy również w kolejnych latach.
Warto odnotować, że agencja ratingowa Standard & Poor’s poinformowała, że planowana wypłata dywidendy nie wpłynie na ocenę towarzystwa i perspektywy ratingów polskiego ubezpieczyciela. W lipcu tego roku agencja podwyższyła do poziomu A (z A-) długoterminowy rating kredytowy oraz rating siły finansowej PZU i PZU Życie, utrzymując perspektywę oceny na stabilnym poziomie.
26 listopada PZU ma wypłacić udziałowcom prawie 12 mld zł (147 zł na akcję) tytułem dywidendy z zysków za lata poprzednie i 750 mln zł tzw. dywidendy zaliczkowej. Skąd będą na to pieniądze? Spółka już dziś ma umowy z bankami gwarantujące potencjalny dostęp do 32 mld zł. Część pieniędzy ma pochodzić z obligacji, których termin wykupu już zapadł. Część będzie pochodziła z pożyczek, które banki udzielą pod zastaw obligacji.
Andrzej Klesyk, prezes PZU, ma też spotykać się ze Sławomirem Skrzypkiem, prezesem NBP, żeby ten umożliwił w miarę potrzeby bankom dokonanie transakcji wymiany obligacji na gotówkę, bo samo PZU nie może tego zrobić. Firma też zagwarantowała sobie pożyczkę w euro, co miało ją zabezpieczać przed ewentualnym brakiem płynności na polskim rynku. Na razie nie są one potrzebne, bo nadpłynność sektora bankowego wynosi około 40 mld zł.