Ujawniły też, że uczestnicy piątkowego nadzwyczajnego szczytu w Brukseli ogłoszą gotowość swoich krajów do "dodatkowych wysiłków na rzecz konsolidacji budżetu, jeśli taka będzie potrzeba". "Chodzi o to, by zapewnić rynki finansowe o zdecydowanych działaniach opartych na silnych fundamentach, jakie podejmiemy w przyszłości" - tłumaczył dyplomata. Przywódcy chcą wysłać silny sygnał, że przypadek uginającej się pod ciężarem długów Grecji "nie ma nic wspólnego z sytuacją innych krajów strefy euro" - dodał. Ale także, że w razie konieczności partnerzy w strefie euro będą gotowi iść z pomocą innym krajom, które - jak teraz Grecja - znajdą się w potrzebie.

>>> Raport: Greckie protesty

Chodzi o Hiszpanię, Portugalię czy Włochy - kraje, które uważane są za najbardziej zagrożone zarażeniem się greckim kryzysem i zdaniem niektórych padają ofiarą rynkowych spekulacji. "Gasimy ogień w zaroślach, by uniknąć pożaru lasu" - tłumaczył przed szczytem komisarz ds. walutowych i gospodarczych Olli Rehn. W 11 lat po powstaniu Unii Walutowej, która była najbardziej ambitnym i namacalnym przykładem konstrukcji europejskiej, liderzy Europy stoją przed wyzwaniem, by ją uratować, rewidując rządzące nią zasady w kontekście kryzysu gospodarczego, oszczędności i reform.

Polska - jak ujawniły PAP źródła dyplomatyczne jednego ze "starych" krajów UE - zaprotestowała przeciwko dyskusji bez jej udziału na szczycie o wzmocnieniu zarządzania w strefie euro, czy koordynacji polityk gospodarczych. Polska od samego początku kryzysu z Grecją, gdy pojawiły się głosy o potrzebie wzmocnienia ram prawnych w celu zapewnienia stabilności finansów publicznych w strefie euro, domaga się, by rozmowy prowadzone były w gronie wszystkich 27 krajów. Zamierzając przyjąć wspólną walutę, Polska zabiega o to, by brać udział w decyzjach, które mają kształtować strefę euro i warunki jej rozszerzenia. Ponadto stoi na stanowisku, że ustalenia gospodarcze w strefie euro mają konsekwencje dla całej UE. Dlatego w oficjalnym zaproszeniu na szczyt przewodniczący Rady Europejskiej Van Rompuy nie wspomniał już o innym, poza Grecją, temacie.

Reklama

Ale na nieformalnym szczycie każdemu wolno mówić, o czym chce. Kanclerz Angela Merkel i prezydent Sarkozy w opublikowanym w czwartek liście opowiedzieli się za wzmocnieniem nadzoru budżetowego w strefie euro w postaci "bardziej skutecznych sankcji" w przypadku nadmiernych deficytów. Niemcy chciałyby, by kraj nieodpowiedzialny, który nic nie robi, by walczyć z rozdmuchanym deficytem, tracił prawo głosu w Radzie UE. Niektórzy politycy i ekonomiści idą nawet dalej i sugerują wprowadzenie klauzuli wyjścia ze strefy euro dla niesubordynowanego członka.

"Dzisiaj albo nigdy, szefowie państw i rządów muszą dać dowód odwagi i przywództwa(...) Nadszedł czas gospodarczego rządu europejskiego i prawdziwej koordynacji polityk budżetowych, socjalnych i fiskalnych" - powiedział szef frakcji chadeckiej w Parlamencie Europejskim Joseph Daul.

Przy okazji kryzysu greckiego wielu komentatorów dowodziło, że pokazał on całkowity brak przywództwa w Europie, a także wielkie braki, jeżeli chodzi o kontrolę polityk budżetowych różnych krajów członkowskich. Były premier Belgii, obecnie szef liberałów w PE Guy Verhofstadt oskarżył UE i strefę euro o uleganie partykularnym interesom krajów członkowskich, ze stratą dla projektu europejskiego. Dowodem tego była jego zdaniem opieszała decyzja, zwłaszcza Niemiec, o wsparciu dla Grecji.

Niezależnie od ustaleń piątkowego szczytu strefy euro, przywódcy już w marcu ustalili, że trzeba wzmocnić zarządzanie ekonomiczne w strefie euro i dyscyplinę budżetową w unijnym Pakcie Stabilności i Wzrostu. To lekcja, jaką UE chce wyciągnąć z greckiego kryzysu, i cena za zgodę Niemiec na pomoc dla pogrążonej w tarapatach finansowych Grecji. Dlatego już 21 maja spotka się po raz pierwszy specjalna grupa robocza (tzw. task force), która zaproponuje ramy prawne dotyczące wzmocnienia dyscypliny budżetowej w UE, z udziałem przedstawicieli wszystkich 27 krajów, a także Europejskiego Banku Centralnego.