Poniedziałkowa sesja na GPW była przez to przeznaczona tylko dla najbardziej cierpliwych graczy, bo dosłownie i w przenośni nie działo się nic. Nie było płynności, aktywności, zmienności i obrotu – mówiąc wprost: nie było niczego!

Poza brakiem istotnych danych makroekonomicznych krajowa giełda nie zareagowała nawet drgnięciem na wynik wyborów. Fakt, kto jest prezydentem ma dla gospodarki i poszczególnych przedsiębiorstw tak marginalne znaczenie, że trudno było oczekiwać innego zachowania. Zwłaszcza, że wynik nie zaskoczył. Żadnych nadziei na zmiany stylu handlu nie było również po publikacji porannych indeksów PMI dla sektora usług w całej Europie. Były one na tyle blisko oczekiwanych odczytów, że nie można było z ich powodu zaobserwować żadnych ruchów. Przy całkowitym spokoju pojawiły się jeszcze informacje o sprzedaży detalicznej w krajach strefy euro, która wzrosła o 0,2 proc. To dość słaby odczyt jeżeli porównać go do prognozy wynoszącej aż 0,4 proc., ale już biorąc pod uwagę, że rok do roku sprzedaż minimalnie wzrosła można to traktować za optymistyczny sygnał. Na razie wprawdzie bardzo słaby, ale jeżeli tendencja wzrostowa by się utrzymała to z pewnością znalazło by to odzwierciedlenie w zyskach przedsiębiorstw zwiększających sprzedaż.

Po całych 7 godzinach handlu obrót na całym rynku sięgnął ledwo 0,5 mld złotych, czyli wartości co najmniej dwukrotnie za małej by mówić w ogóle o jakiejkolwiek sesji. Taka wartość jest najniższa w tym roku i empirycznie potwierdza, że jakikolwiek ruch na indeksach jest możliwy tylko przy obecności światowego lidera jakim są giełdy w USA. Na szczęście już jutro wszystko wraca do normy i jest szansa, że zobaczymy prawdziwy handel a nie tylko jego cień. O dzisiejszej sesji można zapomnieć równie szybko jak o wyniku ostatniego losowania lotka.