Małgorzata Kwiatkowska, Mirosław Kuk: Patrząc na mapę świata i rynki rozwijające się, gdzie przede wszystkim będą płynęły pieniądze z zarządzanych przez Pana funduszy inwestycyjnych?

Mark Mobius*: Najważniejsze kraje to Brazylia, Chiny, Indie, Rosja, Tajlandia, Turcja, Nigeria, Wietnam, Kazachstan i Ukraina. Bardzo ważna jest wielkość i płynność rynku, która przesądza o łatwiejszym rozpoczęciu i wyjściu z inwestycji oraz o większym wyborze spółek. W Indiach i Brazylii mamy do wyboru tysiące spółek. Wielkość rynku nie jest jednak jedynym kryterium, którym się kierujemy. Wietnam, Nigeria czy Ukraina to bardzo małe rynki, ale są tanie, dodatkowo tam są notowane spółki z interesujących nas sektorów.

Ukraina daje na przykład szansę na ciekawe inwestycje w sektorze rolniczym. Na rozwijających się rynkach skupieni jesteśmy jednak przede wszystkim na sektorze surowcowym, głównie na firmach paliwowych i wydobywczych działających w segmencie miedzi, złota, cynku czy niklu. Koncentrujemy się też na sektorze produktów konsumpcyjnych, jak kosmetyki. Inwestujemy na przykład w szwedzki Oriflame czy brazylijską spółkę Natura, jedną z największych na tamtejszej giełdzie. Interesują nas też banki kredytujące konsumpcję prywatną. Teraz największą część naszych inwestycji stanowią firmy paliwowe, a zaraz za nimi banki.

To ciekawe, bo na przykład w Polsce część takich banków zmienia swój profil działalności na bardziej uniwersalny. W innych krajach tego typu instytucje też mają problemy.

Reklama

To zależy od kraju. Banki w Brazylii nie mają żadnych kłopotów, są bardzo zyskowne. Podobnie banki w Tajlandii czy Turcji. Poza tymi krajami, w portfelach naszych funduszy w segmencie banków dużo miejsca zajmuje też Nigeria. Jeśli chodzi o Europę, niektóre greckie banki wyglądają bardzo interesująco po głębokich spadkach kursów. Polskie banki są teraz notowane przy wysokich wskaźnikach. To oczywiście może się zmienić, ponieważ ich zyski w tym roku wzrosną. Lepsze wyniki spowodują spadek wskaźników z wysokich obecnie poziomów. Wtedy wyceny polskich banków mogą stać się atrakcyjne.

A co z inwestycjami w polskie akcje?

Jesteśmy obecni na warszawskiej giełdzie, ale polskie papiery stanowią mniej niż 1 proc. wszystkich aktywów naszych funduszy, które wynoszą 36 miliardów dolarów. Udział Polski jest mały, bo akcje z GPW są po prostu drogie. Z jednej strony złoty jest obecnie dobrze wyceniany, nie jest ani przewartościowany, ani niedowartościowany, inflacja spada, wybór Bronisława Komorowskiego daje szanse na przeprowadzenie reform, a prywatyzacja będzie kontynuowana. To sprawia, że perspektywy Polski jako gospodarki są bardzo dobre. Jednak patrząc na Polskę z perspektywy giełdy, w tym momencie to drogi rynek. Nie sprzedajemy teraz polskich akcji, ale też nie dokupujemy. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki cena/zysk czy cena do wartości księgowej. Chcielibyśmy kupować firmy warte mniej niż sześciokrotność ich rocznego zysku, o wartości relacji ceny do wartości księgowej mniejszej niż 1 i tak samo niskim wskaźniku dług do wartości rynkowej. Takich okazji w Polsce nie ma za dużo.

Czekamy między innymi na okazje związane z kontynuacją dużych prywatyzacji przez giełdę, dzięki którym polskie akcje powinny być notowane po atrakcyjniejszych cenach. Na razie podaż spółek i akcji na GPW jest niewystarczająca, dlatego papiery są drogie. Przyczyniają się do tego między innymi polskie fundusze emerytalne, które dysponują dużymi pieniędzmi i wykupują dużą część akcji trafiających na rynek, windując ich ceny w górę. Nie ma zbyt wiele miejsca dla innych większych inwestorów. Podstawową zmianą jakiej chciałbym w Polsce jest umożliwienie funduszom emerytalnym inwestowania większych środków za granicą. GPW nie będzie też co roku najlepiej zachowującym się rynkiem. Dlatego OFE powinny mieć możliwość wejścia na lepiej rokujące rynki, głównie rozwijające się. I tak większość aktywów będą lokowały w Polsce, ale zdjęcie z nich restrykcji dotyczących inwestowania zagranicą spowoduje, że będą miały szansę na znacznie lepsze wyniki.

Czego w takim razie spodziewa się Pan po notowaniach na warszawskiej giełdzie w ciągu najbliższego roku, półtora?

Nie widzę czynników, które mogłyby spowodować znaczące spadki lub wzrosty indeksów. Z ekonomicznego punktu widzenia Polska znajduje się dobrej sytuacji, choć pewnym ryzykiem dla gospodarki mogą okazać się reformy, które muszą przeprowadzić inne kraje w Europie. Ale i tak sytuacja finansów publicznych kraju jest stabilna, a na korzyść Polski działa wzmacnianie się Niemiec, do których tak dużo eksportujecie. Na giełdzie nie spodziewam się jednak większych ruchów w jedną lub drugą stronę, jeśli rząd nie ruszy z naprawdę agresywnym programem prywatyzacji.

Największe prywatyzacje mamy jednak już za sobą. Na giełdzie są już PZU, PGE czy Tauron…

Rząd ma jeszcze jednak udziały w bankach, kontroluje też spółki infrastrukturalne, głównie transportowe jak koleje czy linie lotnicze. Infrastruktura to ciekawy temat, z przyszłością.

Ostatnie duże prywatyzacje objęły sektor energetyczny, ale notowania tych spółek na GPW, Taurona czy PGE, nie są najlepsze.

Porównując wycenę i wyniki polskich spółek energetycznych na przykład z czeskim CEZ-em, nie wypadają one najlepiej. Sądzę, że w Polsce konieczne są reformy strukturalne całego tego sektora i zmiana systemu regulacji cen. Producenci prądu powinny mieć możliwość podwyższania pobieranych stawek jeśli oddają do użytku nowe moce produkcyjne. Muszą mieć możliwość uzyskiwania zwrotu z inwestycji. Obecny system regulacji cen ją ogranicza. To przede wszystkim musi się zmienić, aby inwestorzy bardziej zainteresowali się polską energetyką na GPW.

Jakiej stopy zwrotu z inwestycji na rynkach wschodzących spodziewa się Pan w kolejnych latach?

Na pewno nie takiej, jak w zeszłym, kiedy średnia stopa zwrotu wyniosła 70 proc. Obecnie w długim terminie liczyłbym na średnią roczną stopę zwrotu na poziomie trzykrotności oprocentowania depozytów w danym kraju z grupy rynków wschodzących.

A co z polskim złotym?

W najbliższym czasie nie spodziewam się ani znaczącego wzrostu wartości lub spadku wartości złotego. To w tej chwili bezpieczna waluta. Notowania złotego będą jednak zależały od sytuacji Grecji. Zagrożeniem dla europejskich walut będzie zbyt szybkie ograniczenie pomocy finansowej dla tego kraju.

Jakie jest ryzyko, że Grecja zbankrutuje?

To już jest bankrut. Jej zadłużenie będzie musiało być w jakiś sposób zrestrukturyzowane. Można to zrobić na wiele sposobów, na przykład wydłużyć terminy spłaty o dziesiątki lat. Grecja musi się też reformować, a to też nie będzie łatwe.

Czy inne kraje europejskie znajdą się w równie trudniej sytuacji jak Grecja?

Nie, ponieważ mają większe możliwości generowania większych przychodów, a poza tym ich zadłużenie nie jest tak dramatycznie duże. Poza tym Grecja jest świetnym argumentem dla rządów do przeprowadzania reform w innych państwach. Reformy te dotyczyć muszą systemu emerytalnego, opieki zdrowotnej. Trzeba też zracjonalizować sposób wydawania pieniędzy, bo to co się dzieje teraz w Grecji, mam na myśli na przykład wydatki na zakup uzbrojenia, jest nie do pomyślenia.

Dużo się mówi teraz o drugim dnie kryzysu. Rzeczywiście tam zmierza amerykańska gospodarka?

Nie będzie czegoś takiego. W USA będzie widać stopniowe ożywienie gospodarcze, będą mu towarzyszyć problemy, ale i tak tamta gospodarka jest niezwykle elastyczna i da sobie radę. Zagrożeniem jest polityka Obamy, który nakłada na firmy coraz to nowe ograniczenia, ograniczając ich niezwykłą elastyczność, będącą siłą tej gospodarki.

Zmiany dotyczą też sposobu funkcjonowania Wall Street i ograniczenie możliwości inwestycyjnych banków. Co Pan o nich myśli?

Finansiści z Wall Street mają duży wpływ na Kongres i z tych zmian niewiele przejdzie pełną drogę legislacyjną. Oczywiście nie jest to do końca dobre rozwiązanie, bo od dawna mówię o zagrożeniu związanym z instrumentami pochodnymi, wartymi 600 bilionów dolarów. To dziesięć razy więcej niż globalny PKB. Ten problem ciągle jest obecny, choć na razie nieco ukryty. I narasta, bo banki na świecie nadal oferują instrumenty pochodne, także klientom detalicznym. Instytucje finansowe wciąż grają na oszczędnościach ludności.

*DR MARK MOBIUS - prezes Templeton Asset Management Ltd., dołączył do Templetona w 1987 r. Obecnie kieruje pracą analityków pracujących w 15 biurach Templetona na rynkach wschodzących na całym świecie i zarządza portfelami inwestycyjnymi na tych rynkach. Jest absolwentem Uniwersytetu w Bostonie. Tytuł doktora ekonomii i nauk politycznych zdobył w słynnym MIT (Massachusetts Institute of Technology). Jest laureatem wielu nagród branżowych, między innymi "Emerging Markets Equity Manager of the Year 2001” przyznanej przez International Money Marketing, „Number One Global Emerging Market Fund” przyznanej w plebiscycie organizowanym przez Reuters w 1998 r., czy „1994 First in Business Money Manager of the Year” przyznanej przez CNBC.