Po wczorajszej ultra-nudnej sesji dzisiejszy handel wcale nie przedstawiał się lepiej. W prawdzie WIG20 cały dzień piął się w górę i od otwarcia zyskał dokładnie dwadzieścia punktów, ale rzut oka na obroty wystarcza żeby stwierdzić, że zamiast największych kapitałów mamy na rynku obecnych tylko i wyłącznie największych zapaleńców. Z tego też powodu wiarygodność kreowanych w tym tygodniu ruchów jest mocno wątpliwa.

Choć na rynku trudno było o większą aktywność to nie można tego samego powiedzieć o danych, bo pod tym względem był to najciekawszy dzień całego tygodnia. Najpierw z rana opublikowano niemiecki indeks ZEW opisujący nastroje analityków i inwestorów w Niemczech, który był gorszy od oczekiwań. Jest to tyle zaskakujące, że to już czwarty z kolei miesięczny spadek tego indeksu choć w tym czasie giełda niemiecka notowała nowe szczyty. Następnie wyniki podawał Wal-Mart, największa sieć detaliczna na świecie, ale ponieważ były identyczne jak prognozy, to nie miały wpływu na rynek. W dalszej kolejności popyt liczył, że pozytywny impuls przyjdzie z rynku nieruchomości w Stanach, ale i tu było rozczarowanie. Zarówno pozwolenia na budowę domów jak i rozpoczęte budowy domów były mniejsze niż oczekiwania. Te dane jeszcze nie wspierają podaży, ale w miarę upływu czasu coraz mniejsza liczba wybudowanych domów przełoży się na mniejszą sprzedaż, a to oznacza mniej kredytów i mniej konsumpcji w gospodarce. W efekcie za kilka kwartałów niedźwiedzie będą miały silne wsparcie w kwestii stanu sektora nieruchomości. W końcu jednak pojawiły się informacje dobre dla byków. Oznaki optymizmu można było znaleźć w informacjach o produkcji przemysłowej, która w ostatnim miesiącu w Stanach zwiększyła się o 1 proc., a do tego wzrosło wykorzystanie mocy produkcyjnych. Po tej publikacji rynki szybciej ruszyły na północ, pomimo mocno przesadzonego argumentu powtarzanego w komentarzach, że „fundamenty gospodarcze wykazują poprawę”.

W międzyczasie pojawiły się także dane z Polski, ale tu również nie było powodu do świętowania. Dane były słabsze niż oczekiwano. Co prawda przeciętne zatrudnienie w Polsce wzrosło o 1,4 proc. podczas gdy oczekiwano 1,3 proc., ale ponieważ mówimy o okresie wakacyjnym to taki wzrost nie jest w żadnym wypadku wyjątkowy. Słabość danych podkreślała natomiast informacja, że wzrost roczny wynagrodzeń sięgnął tylko 2,1 proc., czyli niemal dwa razy mniej niż wskazywały prognozy. Może to oznaczać, że wbrew powszechnej opinii o końcu kryzysu realnie zarabiamy dokładnie tyle samo co przed rokiem, bo zwyżka jest równa poziomowi inflacji.

Wtorkowa końcówka handlu była także podobna do wczorajszej, ale na szczęście już nie tak sztuczna. WIG20 po drugiej wzrostowej sesji kończy tuż poniżej 2500 pkt., jednak nadal jest to wzrost równie trwały jak krajowe wały przeciwpowodziowe. Wystarczy jedna większa fala realizujących zyski lub instytucji wycofujących kapitał i bez chętnych do kupna w chwilę znajdziemy się na poziomie niedawno testowanego wsparcia 2440 pkt.