Dzień był wypełniony raportami makroekonomicznymi, ale liczył się tylko ten ostatni dotyczący wtórnego rynku nieruchomości w Stanach. Na nieszczęście byków był on najgorszy z możliwych. Trzymając się jednak chronologii trzeba zaznaczyć, że informacje o krajowej sprzedaży detalicznej były niższe od oczekiwań, ale i tak w skali roku sprzedaż wzrosła o 3.9 proc., co jak na miesiące wakacyjne można uznać za wynik satysfakcjonujący. Ponadto stopa bezrobocia była lepsza od konsensusu, bo obniżyła się do 11,4 proc., ale to też żaden wyczyn bo przecież w środku lata jest najwięcej prac sezonowych. W końcu całkowicie zgody z prognozami było utrzymanie przez RPP stóp procentowych na poziomie 3,5 proc. Dane o europejskich zamówieniach przemysłowych były z kolei lepsze od zapowiedzi, bo w czerwcu zwiększyły się o 2,5 proc., ale nie miało to znaczenia dla rynków, które w czasie publikacji stały w bezruchu.

Makroekonomiczny szok pojawił się tuż przed zamknięciem krajowej sesji. Okazało się, że sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA spadła o 27,2 proc. do 3,83 mln, co jest najgorszym wynikiem od maja 1995 roku. Można wręcz powiedzieć, że sprzedaż domu jest wyzwaniem, bo szacowany okres przeprowadzenia transakcji wydłużył się do 12,5 miesiąca, co jest niechlubnym negatywnym rekordem. Tak potężny spadek to nadal efekt zakończenia w kwietniu programu dopłat do kupna nieruchomości w Stanach. Wszyscy ci, którzy mogli kupić spieszyli się żeby zdążyć na dodatek, a ci których nie było stać po zniknięciu ulgi nadal nie stanowią popytu.

Wśród smutnych rynkowych faktów inwestorzy odnotowali też, że na parkietach ewidentnie brakuje pieniędzy na kupno akcji, skoro rentowności amerykańskich 10-letnich papierów skarbowych zeszły dziś poniżej 2,5 proc., a więc poziomu najniższego od stycznia 2009 roku. Gotówka wydaje się opuszczać rynek akcyjny i kieruje się na obligacje.

Argumentów pro-spadkowych było więc tyle, że wyłamanie wsparcia nie było niczym nadzwyczajnym, ale już niezwykłym trzeba nazwać krążące po rynku plotki, że piątkowy odczyt amerykańskiego PKB nie będzie tak słaby jak się oczekuje, ale dużo niższy, a być może nawet ujemny. Lepiej żeby pozostało to w strefie fikcji, bo w przeciwnym razie prawdziwe spadki dopiero przed nami.

Reklama

Przebicie poziomu 2440 pkt. oznacza, że popyt może starać się budować jakieś odbicie na kolejnej barierze będącej na wysokości 2400 pkt. gdzie właśnie przebiega 200 sesyjna średnia. Kolejny punkt nadziei byków będzie 50 pkt. niżej i zejście do niego oznaczałoby 10 proc. korektę od szczytu, co z pewnością skłaniałoby część ryzykownych do gry pod odbicie. W tym roku ta strategia sprawdza się bardzo dobrze, więc być może i tym razem okaże się zyskowna.