Ponadto od poniedziałku sesja na krajowym parkiecie trwa już do 17:30, czyli o ponad godzinę dłużej niż poprzednio, jednak przez tak „dziurawy” tydzień nie dało się zaobserwować większej aktywności inwestorów.

Ostatnie dni to wręcz wysyp dobrych i świetnych danych marko. Indeks PMI dla polskiego przemysłu osiągnął 56,3 pkt. i jest to trzeci najlepszy wynik w ciągu ostatnich 12 lat. Ostatnio tak dobre perspektywy przedsiębiorcy widzieli w maju 2004 roku, czyli tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Optymizm nakręcają eksport i konsumpcja, a więc czynniki, których zmiany są w dużym stopniu uzależnione od koniunktury zewnętrznej, ale skoro w grudniu zarejestrowano o 48 proc. więcej pojazdów niż rok wcześniej to widać, że dominuje pozytywne myślenie.

Prawdziwy wysyp optymizmu mieliśmy w USA. Indeks ISM dla amerykańskiego przemysłu sięgnął 57 pkt. i był to wynik najlepszy od siedmiu miesięcy, a jednocześnie zgodny z rynkowymi prognozami, więc rynki nie czuły się zaskoczone. Trzeba przypomnieć, że jeszcze w ostatnim tygodniu grudnia podobny indeks (Chicago PMI) również pokazał wyraźny wzrost produkcji w Stanach. Amerykański sektor usług też wyraźnie się rozwija, bo indeks ISM opisujący te niemal 80 proc. gospodarki również sięgnął 57,1 pkt. Do tego trzeba dodać umiarkowanie dobre dane z amerykańskiego rynku pracy. Co prawda środowy raport ADP rozbudził nadzieje na prawie 300 tysięcy nowych miejsc pracy, a zgodnie z oficjalnymi piątkowymi danymi zatrudnienie w sektorze pozarolniczym wzrosło jedynie o 103 tysiące, z oczekiwanych blisko 125 tysięcy. Mimo, że nieoficjalnie prognozy mówiły nawet o więcej niż 200 tysiącach nowozatrudnionych to na pocieszenie byki dostały spadek oficjalnej stopy bezrobocia w USA z 9,7 proc. do 9,4 proc., czyli najniżej od maja 2009. Mało kto zwrócił uwagę, że spadek nie wynikł jednak z większej liczby osób pracujących, a ze zmniejszania się zasobów siły roboczej, co już optymistycznie nie jest. Prawdziwe bezrobocie wliczające pracujących na pół etatu oraz tych którzy zrezygnowali z szukania pracy sięga 16,7 proc.

Wszystkie te informacje zostały jednak przyjęte przez rynki dość chłodno. W najlepszym razie widzieliśmy stabilizację, a w przypadku GPW nawet niewielkie spadki. Nie jest to jeszcze żaden problem, bo końcówka roku była ewidentnie wpychaniem indeksów na wyższe poziomy przez popyt przy minimalnych obrotach, które teraz trzeba odchorować. Jednak jeżeli przyszły tydzień nie przyniesie zwyżki to część inwestorów zacznie wykazywać oznaki niecierpliwości i chęci wycofania gotówki z rynku. W ramach ciekawostki można wspomnieć, że najlepszym parkietem w Europie w tym tygodniu była giełda estońska, czyli kraju który od początku roku jest oficjalnie w strefie euro. Tamtejszy giełdowy indeks TALSE pierwszym tygodniu zyskał blisko 10 proc., widać więc że przyjęcie euro pomaga (przynajmniej inwestorom giełdowym).

Reklama

Zdecydowanie więcej działo się na rynku walutowym. Złoty ujawnił tkwiący w nim potencjał zyskując 4 grosze do euro i 5 groszy do dolara w chwilę po słowach Prezesa RPP, Marka Belki, że zbliża się cykl podwyżek stóp procentowych. W skali całego tygodnia złoty za sprawą tylko tej jednej wypowiedzi powrócił do ubiegłorocznych rekordów siły czyli 3,85 za euro. W ten sposób rynek zdyskontował już podwyżkę stóp do 3,75 proc. na styczniowym posiedzeniu Rady. Nie sądzę, abyśmy w pierwszym kwartale zobaczyli krajową walutę wyraźnie niżej. Kolejne wypowiedzi czy wyższy odczyt inflacji nie wpłyną już na notowania, bo po pierwsze ubiegłoroczne minima będą silnym wsparciem, po drugie umacniający się dolar nie będzie zachęcał do zwiększania ryzykowanych inwestycji, a po trzecie pierwsze dane makro z Polski za styczeń i luty będą wyraźnie studzić rozgrzane głowy optymistów. Sprzedaż przez zmiany podatkowe wyraźnie zwolni, eksport przez silniejszego złotego spadnie, a majstrowanie przy systemie emerytalnym krótkoterminowo osłabi nastroje na GPW. Pierwszy kwartał powinien być więc czasem łapania okazji do inwestycji.