Fakty wskazują jednoznacznie na to, że ostatnie kilkudniowe odbicie zawdzięczamy głównie rekomendacjom zagranicznych instytucji dla naszych giełdowych spółek. Po KGHM przyszła kolej na PGE. Byki proszą o więcej, niedźwiedzie mówią: dość.

Sprawdziły się obawy, że środowy wyskok indeksów na Wall Street o niemal 1 proc. był jednorazowym incydentem, jak to bywało już wielokrotnie wcześniej. Kontynuacji ruchu w górę byki nie były w stanie spowodować. Mimo, że indeksy cały czas biją rekordy trendu lub trzymają się bardzo blisko nich, trudno mieć na tyle silną wiarę, by na scenariusz poważniejszej zwyżki postawić poważniejsze pieniądze. Czwartkowa sesja za oceanem zakończyła się niewielkim, zaledwie dwupunktowym spadkiem S&P500. W najgorszym momencie, tuż przed zakończeniem handlu, niedźwiedzie zdołały zepchnąć indeks w okolice 1280 punktów, ale finisz należał do byków. Nie zakończył się jednak pełnym ich sukcesem.

Po dwóch dniach kontemplowania kłopotów państw europejskich, amerykańscy inwestorzy zajęli się w czwartek swoimi problemami. A ponieważ podstawowy dotyczy rynku pracy, to trudno się dziwić, że wyższa niż się spodziewano liczba zasiłków dla bezrobotnych spowodowała pogorszenie się nastrojów.
W ostatnich dniach wyraźnie widać, jak nasz mały rynek bardzo zależny jest albo od surowcowych kaprysów, albo od rekomendacji instytucji finansowych, wydawanych akcjom naszych największych spółek. W mijającym tygodniu te dotyczące KGHM i PGE porządnie wstrząsnęły warszawskim parkietem. Co bardziej rozpalonym inwestorskim głowom wypada jednak przypomnieć nie tak odległe przecież czasy, gdy papiery miedziowego kombinatu można było kupić za 20 zł , a nie za prawie 200, zaś wycena papierów Lotosu, autorstwa całkiem poważnego zagranicznego banku, sięgała zero złotych.

Dziś najważniejsze będą dane zza oceanu o dynamice sprzedaży detalicznej, produkcji przemysłowej, zapasów zalegających sklepowe magazyny i nastrojach konsumentów. Zestaw informacji tak bogaty, że można się spodziewać niewielkich zmian indeksów po ich publikacji. Zanim je poznamy, na europejskie rynki będą działać wczorajsze informacje o bardzo dobrych wynikach Intela i optymizmie szefa Fed, przewidującego wzrost amerykańskiej gospodarki o 3-4 proc. w tym roku. Co ciekawe, Bernanke przestał bać się deflacji. Ilościowe luzowanie może nie być tak intensywne, jak się spodziewano.

Reklama

Na giełdach azjatyckich dziś niewesoło. Prawdopodobnie pogłoski o możliwości podniesienia stóp procentowych w Chinach w przyszłym tygodniu zmroziła nastroje. Nikkei spadł o prawie 0,9 proc., Shanghai Composite stracił 1,3 proc. Kontrakty na amerykańskie indeksy nie wskazują żadnego kierunku, pozostając w okolicy zera.